Zaczyna się u nas najpiękniejsza pora roku. Po szwedzku nazywa się vårvinter i jak to często w szwedzkim bywa - jest zlepkiem dwóch wyrazów: wiosna i zima. W Polsce nazywamy to przedwiośniem, chociaż przedwiośnie kojarzy mi się z szarymi barwami, a tutaj jest to czas słońca i kolorów... W zasadzie jakiegoś bogactwa barw nie ma: jest głównie biało i niebiesko. Polskie przedwiośnie nawiązuje wyraźnie do wiosny, tutaj natomiast jest to taka cudowna zima: kiedy dzień jest długi, temperatura poniżej 0C, ale zwykle powyżej -5C (czyli ciepło), nie pada tak często śnieg, więc jest słonecznie, a na idealnie niebieskim niebie, nie ma żadnych, nawet najmniejszych chmur. Można nadal uprawiać wszystkie sporty zimowe. To jest właśnie ten czas, o którym się tutaj marzy od listopada.
Z perspektywy łyżew vårvinter wygląda mniej więcej tak:
Z perspektywy nart tak:
Domek babci T. |
Poznaliśmy też wtedy ludzi (z Uzbekistanu/Turkmenistanu, czy jakiegoś innego stanu byłych Socjalistycznych Republik Radzieckich), którzy na tym pustkowiu - w wiosce obok - prowadzą restaurację. Skojarzyłam, że są ze wschodu, bo mieli w ofercie bliny więc zagadałam po rosyjsku. Uściślając: nie tyle zagadałam, co powiedziałam coś z repertuaru tych kilku zdań, które w Polsce zna każdy, kto się nigdy języka rosyjskiego nie uczył.
Na szczęście te rosyjskie zdania, które każdy zna - są innego kalibru, niż np. zdania w języku niemieckim, które w Polsce każdy, kto się niemieckiego nie uczył - zna. Pamiętam, z wycieczek klasowych w podstawówce, że zagadanie tymi zdaniami do turystów z Niemiec - nie przysparzało przyjaciół.
W każdym razie ci właściciele restauracji na wiadomość, że jestem z Polski bardzo się ucieszyli i wyściskali mnie wszyscy po kolei, bo Polska też przecież z sovietskogo sojuza! Mówili do mnie cały czas już potem w tym uniwersalnym języku bratnich narodów, z którego wyłapywałam tylko pojedyncze słowa, więc odpowiadałam im, w równie uniwersalnym języku, który Kapuścińskiemu tyle razy ratował życie - czyli po prostu - nic nie rozumiejąc - przyjaźnie się uśmiechałam. A jak na koniec, zamówiłam lody to postawili przede mną taki deser lodowy, że inni klienci (wycofani przecież Szwedzi) podchodzili pytać, jak się nazywa to, co ja zamówiłam. Sovietskij Sojuz rules!
jej Madziu, marzę, żeby Was odwiedzić. Najlepiej, jak już Tomka będzie można postawić na nartach. Co do braterstwa narodów Ostblocku - pamiętam rozmowy z pokoleniem 40 plus w Macedonii, mieszanką wszystkich kiedyś liźniętych języków słowiańskich... A młodsze roczniki przechodziły już na angielski.
OdpowiedzUsuńFaktycznie! Pamiętam jak opowiadałaś o urokach komunikowania się z ludźmi tam - to zawsze jest ciekawe doświadczenie.
OdpowiedzUsuńNiestety najpiękniejsza pora roku zrobiła w tył zwrot i od 3 dni znowu pada śnieg i jest w związku z tym pochmurno. Na narty to jednak bardzo dobra pogoda, więc niech Tomek rośnie! Mój Tomek natomiast biegnie na 50 km na nartach w weekend - trzymaj za niego kciuki.