Szwecja, emigracja, północ, Piteå, Norrbotten, Laponia

niedziela, 18 grudnia 2016

"Magia" Świąt

Dzisiaj nie będzie na wesoło. Długo zastanawiałam się, czy o tym pisać. Czy warto odczarowywać „magię” świąt tuż przed świętami, albo robić z siebie bidulkę. Chcę Was o coś jednak poprosić pokazując mój przykład (prośba jest na końcu).

Od 9 lat mam taką sytuację rodzinną, że nie mogę spędzać Świąt z moimi rodzicami, ani rodzeństwem, bo mieszkają za granicą. Spędzam je w domu babci, z Babcią i rodziną cioci. Na początku byłam z tego zadowolona, bo było całkiem przyjemnie. Pamiętam moje pierwsze Święta po przyjeździe ze Stanów. Zaczęłam pracę w grudniu, nie miałam urlopu, więc pracowałam w Wigilię, na szczęście zdążyłam na kolację 250 km dalej! Nie mogłam tamtego roku wziąć udziału w przygotowaniach, za to zrobiłam wszystkim prezenty. Sama prezentu nie dostałam, ale wtedy w ogóle mi to nie przeszkadzało. Cieszyłam się, że mam rodzinę i to było dla mnie prezentem. Byłam szczęśliwa i wdzięczna, za ten wspólny czas.

W kolejnych latach kontynuowałam robienie prezentów dla wszystkich, a wszyscy kontynuowali nie robienie ich dla mnie.

Z kolei do wujka, który spędzał Wigilię u siebie w domu dzwoniłam z życzeniami w Boże Narodzenie. Zawsze odbierała moja siostra cioteczna. Dorośli nigdy. Jeśli tej dziewczynki nie było w domu – telefonu nie odbierano. W zeszłym roku przestałam dzwonić.

Nie jestem też zapraszana przez ciocię, ani wujka na kolejne dni świąt. Czasem zapraszał mnie mój brat cioteczny i to było b. fajne i bardzo te zaproszenia doceniam.

Po trzech, może czterech latach, zaczęłam czuć, że jest mi dziwnie nieprzyjemnie. Takie uczucie, że choć nie robię nic nadzwyczajnego to jakoś przeszkadzam. Nie wiem, czy znacie wrażenie bycia niewidzialnym? Niby jesteś w towarzystwie, ale nikt cię o nic nie zapyta, nikt nic do ciebie nie powie, jak ty coś powiesz, to się okazuje, że i tak rozmowa już toczy się gdzie indziej.

Wyczuwałam napięcie. Mam wrażenie, że oni się boją. Boją się, że kiedy nie będzie Babci to będą musieli mnie zapraszać na Wigilię, bo jestem sama i na wszelki wypadek już teraz wolą zwiększyć dystans. Nie wiedzą jednak, że już dawno – tzn. wtedy, kiedy uświadomiłam sobie, dlaczego tak dziwnie się czuję i skąd u nich to napięcie – postanowiłam, że jak się skończy formuła świąt z Babcią to ja nie będę przyjeżdżała.

W zeszłym roku na Święta przyjechał T. Mamy tutaj taki zwyczaj, że w Wigilię przychodzimy wcześniej do Babci i lepimy razem pierogi. Nas dość nieprzyjemnie odpędzono od stołu, nie chciano naszej pomocy. Przez kilka godzin, które tam spędziliśmy nikt się do T. nie odezwał. Ja się starałam zagajać jakieś tematy, ale poza odpowiadaniem krótko na moje pytania w stylu tak/nie/nie wiem – też nic. Rozumiem, że bariera językowa może usztywniać kontakt, ale były też osoby, które znają dobrze angielski – one wykazały się „hi” i „bye”. Towarzystwo się nieco rozkręciło kiedy T. zaproponował otworzenie prezentów, a ja dostałam plik zdjęć od początku naszej znajomości. Trochę więc wujek go zagadnął o rybach w Szwecji, bo były zdjęcia z naszych połowów. 

Wtedy też kuzyn poszedł do auta i przyniósł dla nas czekoladki. Rozumiem, że nie mogły od razu leżeć pod choinką, bo na wszelki wypadek, gdybyśmy nic nie mieli dla nich - to oni też by nam tych czekoladek nie musieli dawać.

Miesiąc temu ciocia podarowała mi pościel; tzn. nie dała jej mi, tylko zostawiła u Babci. Zadzwoniłam podziękować i zapytałam z jakiej to okazji. Powiedziała, że ja ich zawsze zaskakuję prezentami pod choinką (uściślając - 9 lat z rzędu ich zaskakuję), a ona jak wszyscy wiedzą nie ma zwyczaju dawać prezentów w święta, więc daje mi teraz (czyli rok po świętach). W sumie fajnie, pościel jest ładna. Przekaz zrozumiałam.

W tym roku Babcia jest chora. Trudno powiedzieć, czy jej się poprawi do świąt. Wczoraj rozmawiałyśmy z wujkiem (tzn. ja i Babcia), który powiedział, że jak babcia będzie „w takim stanie to ciotka ma 6 osób, to zrobi Wigilię dla swojej rodziny, ty mamo pójdziesz do nas, no a Magda no… jest sama”.  Ta „Magda” brała udział w tej rozmowie trzech osób – trudno w takim tłumie jej nie zauważyć, ale nic to – on zorganizował mi Święta – ja będę sama. Mógł przynajmniej z grzeczności jakoś tak zupełnie niezobowiązująco mnie zaprosić… Chociaż z drugiej strony… ja go trochę jednak rozumiem - nie miał pewności, czy odmówię, więc po ludzku się bał...

Magda akurat nie będzie sama, tylko będzie z T., a to był przykład chrześcijańskiej miłości bliźniego dla zaawansowanych. Bo jedną rzeczą jest zostawianie pustego nakrycia dla potrzebującego, ale już zupełnie inną jest przyjęcie tego potrzebującego.

Dodam, że to nie jest rodzina patologiczna w powszechnym tego słowa znaczeniu: nie występuje problem uzależnień, wszyscy mają przyjemną pracę, ładne ubrania, raczej nikomu nie brakuje pieniędzy, dodatkowo wszyscy wierzący katolicy (ciocia nawet tak bardzo poważnie podchodzi do spraw wiary, że jak wujek zadzwonił dzisiaj zapytać, czy mogłaby przyjść po południu do mamy (Babcia leży od kilku dni i nie może chodzić), bo on jest od rana, ale musi wyjść,  a ja byłam wczoraj cały dzień – to powiedziała, że nie da rady, bo ma na 19.00 rekolekcje!). 

Trochę się poużalałam, ale nie proszę o współczucie, bo ono sprawiłoby mi raczej przykrość, natomiast chciałam Was poprosić, że jeśli  macie kogoś takiego „na dostawkę” na Wigilii – to bądźcie dla niego mili, pogadajcie, niech czuje się z Wami dobrze.

A jak ktoś nie chce być na dostawkę to niech wpada do nas. Będą polsko-szwedzkie pyszności i nasze towarzystwo.

p.s. 
Święta jednak odbyły się u Babci, czułam się znacznie przyjemniej niż rok wcześniej, a T. miał wielu rozmówców. Może choroba Buni i rozwód mojego brata ciotecznego uświadomiły nam wszystkim jak ulotne są to chwile i jak niewiele brakuje, aby się skończyły.

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Zorza

W piątek po raz pierwszy w życiu widziałam zorzę polarną. To jedna z atrakcji, którą Północ ma do zaoferowania w mrocznych, jesienno-zimowych miesiącach. W pierwszym tygodniu po moim przyjeździe trochę na nią "polowaliśmy" i chodziliśmy na spacery wieczorem, ale wtedy się nie pokazała, myślę, że było po prostu pochmurno, bo wtedy prawie codziennie padał śnieg.
W drugim tygodniu chyba tylko 2 razy byliśmy wieczorem na spacerze (było znacznie zimniej), niebo było idealnie czyste, mnóstwo gwiazd i też nic.
Aż tu w piątek zgasiłam światło i zobaczyłam tańczący zielony wiatr, który rozchodził się po niebie.
Nie trzeba było marznąć, mieliśmy idealny widok z okna.
Chciałam zrobić fotkę albo nagrać, niestety wyszła ciemność.
A może jest to zjawisko, które trzeba zobaczyć, rozmarzyć się i rozkoszować nim, zamiast patrzeć w obiektyw i koncentrować się na robieniu zdjęć.
Zdjęcia zorzy krążą po necie, co oznacza, że profesjonaliści nie mają problemów uchwyceniem tego ulotnego widowiska.
Zobaczyłam zorzę po 2 tygodniach tutaj - wniosek z tego taki, że jak już do nas jechać to co najmniej na 2 tygodnie i wtedy na pewno któregoś dnia się pokaże :)
A tymczasem ja dzisiaj mówię - widziałam już wszystko - mogę wracać.
Trzymajcie kciuki za moją podróż, którą wieczorem rozpoczynam, oby tym razem nie było opóźnień :)


piątek, 9 grudnia 2016

Blog kulinarny

Wspólne mieszkanie sprawia, że trochę się tej drugiej osoby jednak uczymy. Nieraz dowiadujemy się rzeczy szokujących, takich, których nigdy byśmy się nie spodziewali dowiedzieć, albo nie mielibyśmy szansy ich zaobserwować inaczej niż mieszkając razem...

Wczoraj zapytałam T. jakie mięso najbardziej lubi, a on długo się nie zastanawiając powiedział: ja przecież jestem wegetarianinem! Zmieszałam się na te słowa, chwilę odczekałam, żeby się upewnić, że to nie żart. Ale jak to mówią, co się usłyszało, tego się już nieodsłyszy.

Dokonał tego kaming ałtu w czasie kolacji, na którą akurat jedliśmy naprawdę pyszne, wegetariańskie placuszki z kurczakiem ☺

Ponieważ nie zdecydowałam jeszcze, czy mój blog będzie modowy, czy kulinarny załączam zdjęcie i przepis. Endżoj!

Wegetariańskie placuszki z kurczakiem i warzywami

  • filet z kurczaka
  • cukinia
  • mała papryka 
  • cebula
  • natka pietruszki
  • 150 g żółtego sera
  • mała kukurydza
  • 2 jajka
  •   szkl. mąki ziemniaczanej
  •  sól, zioła włoski (np. mieszanka do pizzy), pieprz, słodka papryka 
Kurczaka pokroić w drobną kostkę, posypać ziołami, wstawić na 1/2 godz. do lodówki. Warzywa różnież pokroić w kostkę, dodać jajka, mąkę i wszystko wymieszać z mięsem. Kłaść po łyżce masy na rozgrzany tłuszcz i smażyć na rumiano z obu stron.

czwartek, 8 grudnia 2016

Pralnia

Dzisiaj postanowiłam być dobrą housewife i zrobiłam pranie. Część z Was wie (bo czytała te same książki, co ja), że w Szwecji w blokach mieszkalnych są pralnie i że pralnia to instytucja sama w sobie :)

Aby zrobić pranie wzięłam wczoraj specjalny kluczyk i zeszłam na dół, aby przestawić nasz numerek na kalendarzu pralnianym z opcji parking na konkretną datę i godzinę. Przy okazji zauważyłam, że ludzie parkują te numery wg kolejności, a nasza 18-tka była zaparkowana pod 4, pewnie czwórkę musiało to zaskoczyć :)

Pralnię rezerwuje się na 5 godzin. Wybrałam dziś 7-12.

Wiadomo, że o 7.00 tam nie dotarłam, bo wstaję o świcie, czyli o 8.00 ;)

Jak już dotarłam zobaczyłam, że na jednym z blatów leży niebieska torba IKEA z praniem w środku. Uśmiechnęłam się sama do siebie i pomyślałam, że jakiś gapa zapomniał wczoraj zabrać swoich rzeczy i że pewno z tego powodu pojawi się "nienawistna karteczka" i że już nie mogę się tego doczekać, bo jeszcze nigdy jej nie widziałam.

Kiedy wszystko się ładnie uprało trochę rzeczy uprasowałam (warto dodać, że w pralni są też dostępne: suszarki, magiel, żelazko, wieszaki), resztę przełożyłam do suszarki i wróciłam na kawę.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy zeszłam po rzeczy z suszarki i zobaczyłam światło w tamtej części korytarza. W dodatku okazało się, że nie tylko światło się pojawiło, ale ktoś w najlepsze prał te rzeczy z niebieskiej torby. W moim czasie!!! Kiedy moje rzeczy były w drugim pomieszczeniu!
No powiem Wam, że mnie to wkurzyło. Ta osoba musiała zacząć pranie ok. 10.00, czyli na 2 godz. przed końcem mojego czasu. Poza tym jak na Szweda to jakiś freak, bo który normalny Szwed ryzykowałby niepotrzebną interakcję?

Zabrałam swoje rzeczy i po powrocie od razu napisałam do T., że padłam ofiarą przestępstwa, bo tak nie wolno i mi się to nie podoba, i że mam bad hair day i co by było gdyby ktoś mnie tak zobaczył? A on uspokajająco, że prawdopodobnie ktoś zauważył, że prać skończyłam i że może tu są inne zwyczaje, a my jesteśmy nowi i ich nie znamy.

W każdym razie stanęło na tym, że napiszę "nienawistną karteczkę", że z niepokojem zauważyłam w naszej pralni brak szacunku dla ogólnie obowiązujących zasad. Nie wiem, jakie tutaj są zwyczaje, bo jestem nowa, ale w książkach czytałam, że czas pralniany jest święty i proszę o jego przestrzeganie, przynajmniej wtedy, kiedy 18-tka ma rezerwację!!!

T. się nabija i mówi, żebym napisała po szwedzku, żeby starsi też zrozumieli ;)

środa, 7 grudnia 2016

Adres

Wczoraj od niechcenia spojrzałam na listę mieszkańców naszego budynku i ze zdziwieniem stwierdziłam, że jeszcze kilka innych mieszkań ma dokładnie ten sam adres co my. Jedyne co nas różni to nazwisko na liście mieszkańców i skrzynkach pocztowych przed drzwiami.

Zrobiło mi się trochę słabo, bo czekam na ważny dokument z Polski i w tej sytuacji listonosz mógł go po prostu zwrócić, bo moje nazwisko nigdzie nie figuruje.

Byłam baaardzo zaskoczona, że nie mamy indywidualnego adresu, natomiast T. tym akurat nie był zaskoczony, ale zdziwiło go, że oficjalny dokument dotyczący mnie, z polskiego urzędu nie zostanie wysłany na jego nazwisko. Też coś!

Szybko zmieniliśmy nalepkę na skrzynce i wybraliśmy się do tutejszego „NFZ”, bo tam ma trafić kopia dokumentu, na którego oryginał czekam.

Uff… na szczęście, kopia nie została doręczona, więc teraz biegnę robić kawę i czekać w oknie na listonosza, co by go przepytać na okoliczność przesyłki z Polski i poinformować, że jakby co - to jeszcze ja tu mieszkam J


wtorek, 6 grudnia 2016

Podróż

O podróży tutaj można powiedzieć dużo, ale na pewno nie można jej nazwać cudowną.
Nazwę bloga zapożyczyłam z bajki "Cudowna podróż Nilsa Holgerssona", którą uwielbiałam w dzieciństwie. Wtedy nie wiedziałam gdzie leży Szwecja, Laponia itd., a już tym bardziej nie wiedziałam, że zamieszkam w kraju, przez który Nils podróżował i że sama będę go przemierzać, tyle, że akurat nie na gęsi ;)
Swoją niecudowną podróż zaczęłam o 4.00 w Stalowej Woli, a zakończyłam o 4.00 w Sundsvall. 
Samolot z lotniska w dolinie dwóch rzek z powodu mgły był opóźniony 5 godz. Część podróżnych była tym faktem zaskoczona, ja akurat nie! Ponieważ w mojej pracy dość regularnie odbieraliśmy telefony od sympatycznego pana, który zwykł do nas dzwonić z retorycznym pytaniem: "co to za geniusz zaprojektował lotnisko w dolinie dwóch rzek? Wiadomo przecież, że tam będą mgły..." 

lotniskowe radości

Wiadomo. Mgła normalna rzecz, więc się nie dziwiłam, ale wkurzyłam się, bo przez to nie zdążyłam na pociąg, na który miałam bilet. Był to wygodny i szybki expres, ponieważ był droższy niż zwykły pociąg - a w normalnej sytuacji miałabym 2,5 godz. luzu między dojazdem do STHMu, a tym pociągiem - bilet kupiłam bezzwrotny licząc, że nie będę go musiała zwracać.
No ale nic - kupiłam kolejny. 
Kiedy miło spędzałam czas wyobrażając sobie, jak przyjemnie chłodno będzie w Sundsvall o 1 w nocy, dosiadła się do mnie dziwna para. W pierwszej chwili pomyślałam, że to bezdomni. Pani miała dwie wypakowane czymś reklamówki, a facet dźwigał duży skórzany neseser i ciągnął za sobą coś w rodzaju torby na kółkach; tyle, że nie była to torba, a konstrukcja wys. ok 1.5 m przykryta dokładnie plandeką. Pani od razu zaczęła rozmawiać. Jej mąż co chwilę gdzieś chodził (a to zaniósł zdjęcia do wywołania, a to obejrzał słuchawki w sklepie z elektroniką). I tak rozmawiając z nią próbowałam zorientować się czy bezdomni, czy jednak nie. Po pierwsze byli czyści, ubrani dość przeciętnie ale np. buty mieli b. porządne, po drugie neseser wyglądał super elegancko, po trzecie oboje świetnie mówili po angielsku. W końcu się okazało, że mieszkają 10 min stąd, czyli w samiutkim centrum STHMu, więc pewnie nie w kartonie. Pani pochodziła z Filipin, mieszka w Szwecji 35 lat, jest farmaceutką; facet sporo od niej starszy (szybko z pozyskanych informacji mi wyszło, że miał 82 lata - słowo daję nie wyglądał), zrobił doktorat w Stanford z biotechnologii, mieszkał 4 lata w Palo Alto, w czasach jak Jobs rozwijał tam Macintosha. Teraz są już na emeryturze i prowadzą firmę, która handluje drewnem z SCA (największym szwedzkim producentem papieru i środków higienicznych)... taka tam sobie drobna działalność dla rozrywki na emeryturze ;)  
Ja tych ludzi o ich dochody nie pytałam, wiadomo, ale tak się zastanawiam, czy w Polsce też milionerzy jeżdżą II klasą PKP i wyglądają tak, że zastanawiasz się, czy to przypadkiem nie bezdomni, bo ja naprawdę jak szli w moim kierunku rozważałam przejście w inne miejsce, gdyby "zapach" okazał się trudny do zniesienia.
I tak między tematem budowy żył, a handlu drewnem – pojawiło się na tablicy ogłoszenie, że pociąg jest opóźniony o 2 godz. Mogłabym nawet powiedzieć, że w porównaniu do tych wcześniejszych 5 na lotnisku i 3 na dworcu - to pikuś, ale jeśli pociąg, który ma być o 22.40 jest o dwie godziny opóźniony, a ty na niego już trochę jednak czekasz - to nie jest to fajne.
W końcu jednak nadeszła radosna chwila, aby wsiąść do pociągu i pokonać ostatni etap podróży. Poszliśmy razem na peron. Zaoferowałam panu prof., że pomogę mu z neseserem, ale z uśmiechem odmówił i tonem nie znoszącym sprzeciwu powiedział, że to bardzo ciężkie. Tzn. rozumiem, że za ciężkie dla mnie, bo dla 82-latka to przecież nic takiego. 
Od wyjścia z domu w Stalowej do spotkania T. na dworcu w Sundsvall minęły 24 godz. Jest to o tyle niepokojące, że będziemy mieszkać jednak 500 km dalej na północ.