Szwecja, emigracja, północ, Piteå, Norrbotten, Laponia

sobota, 23 grudnia 2017

The why is less important than how

W Szwecji sekularyzacja jest bardzo silna, ale okres adwentu i Bożego Narodzenia są wyjątkami od tej reguły i bardzo się je tu celebruje. Myślę jednak, że nie tyle ze względu na religię, co raczej ze względu na tradycję.

W okresie adwentu niemal we wszystkich oknach pojawiają się świeczki, gwiazdy albo i jedno, i drugie. 
Ja bym powiedziała, że to symbolizuje oczekiwanie, ale myślę, że przeciętny Szwed uważa, że świeci się te światła, bo tak jest przyjemniej w ciemnym miesiącu grudniu. Jak w załączonym filmiku informują: As usually in Sweden, when it comes to traditions, the why is less important than how.

T. uważa, że te światła w oknach nie są dla nas, tylko dla ludzi na zewnątrz, że należy dzielić się światłem. Kiedyś nie zapaliłam gwiazdy w naszym oknie, bo już mieliśmy choinkę i tylko choinkę zaświeciłam. Jak T. przyszedł z pracy, to od razu włączył gwiazdę - wyjaśniając, że choinka świeci się dla nas, a gwiazda dla tych, co są na zewnątrz, żeby im umilić drogę. I powiem Wam, że to naprawdę umila drogę. Moim zdaniem najpiękniejszą porą dnia jest 14.00/14.30 kiedy powoli zapada zmrok i już wszystkie światełka w oknach się świecą :)

W czasie adwentu w wielu domach pojawiają się jako główna dekoracja np. na stole, na kominku - świeczniki z czterema świecami, które po kolei zapala się w każdą niedzielę adwentu, a ostatnią zapala się w Boże Narodzenie. Bardzo mi się ten zwyczaj podoba.











W tym okresie wielu Szwedów, którzy nie chodzą na co dzień do kościoła - w kościele bywa - choćby z okazji jakiegoś koncertu świątecznego.

13 grudnia z kolei, w obu naszych krajach nie jest dniem zwyczajnym, choć w każdym kraju z innego powodu. Tutaj jest to dzień św. Łucji (Sankta Lucia). Jest to jedyna święta, której dzień się w Szwecji (i całej zresztą Skandynawii) naprawdę bardzo świętuje. Szwedzi opowiadają o niej różne legendy, z których żadna do końca nie zgadza się z dość tragiczną niestety historią świętej. 

Mówi się tutaj, że przynosi ona światło i myślę, że to jest właśnie klucz do jej sukcesu w krajach Skandynawskich :)  Orszaki Lucii organizowane są wszędzie, w szkole również mieliśmy bardzo ładny orszak z Lucią, z prawdziwymi świeczkami na głowie (bo trzeba dodać, że nowoczesność śmiało tutaj wkracza w tradycję i wiele wieńców ze świeczkami, które mają na głowach dziewczynki jest teraz na baterie).

Kilkadziesiąt lat temu na Lucię wybierane były tylko dziewczynki o długich, blond włosach, ale potem Szwedzi się trochę otworzyli na inność i teraz bez problemu Lucią może być dziewczynka o ciemnych włosach (co wydaje mi się bliższe prawdziwej Łucji, która jednak była Włoszką z Sycylii), ciemnej skórze, a nawet jak pokazuje przypadek z zeszłego roku - Lucią może zostać również chłopiec ;)

Załączam filmik o tradycji świętowania Lucii:

czwartek, 21 grudnia 2017

Dark side of life

Dzisiaj przypada najkrótszy dzień w roku i związku z tym postanowiłam podzielić się z Wami ciemną stroną życia tutaj.

Listopad i grudzień są oczywiście wszędzie depresyjne i ciemne, choć na pewno nie wszędzie są tak samo ciemne. W Polsce dzisiaj też jest najkrótszy dzień w roku, ale jednak znacznie dłuższy niż w Pitea. W Pitea wschód słońca miał miejsce o 9.51, a zachód o 13.12. Wiadomo, że po zachodzie nie od razu robi się ciemno, ale to naprawdę bardzo krótki dzień.

Ciemności są dla mnie dokuczliwe. Trudno mi się dobudzić rano i cały czas ziewam. Nieważne, czy robię coś ciekawego, ziewam jakby wszystko śmiertelnie mnie nudziło. Natomiast jak już przetrwam to ziewanie to po południu mój organizm myśli, że jak jest ciemno to trzeba żeglować do łóżka i strasznie, ale to straaasznie chce mi się spać (nie ma żadnego znaczenia jak długo spałam w nocy).

W niedzielę byliśmy na koncercie, na którym po prostu zasypiałam żywcem, czułam nawet jak zaczyna mi się coś śnić i spokojnie, powolutku odpływam w tym kierunku. Nie byłam w stanie na dłużej utrzymać otwartych oczu i klasycznie "przybijałam gwoździa". Głupio mi było, bo siedziałam w drugim rzędzie, ale nie mogłam nic zrobić, jak otwierałam z trudem oczy - to moje myśli wędrowały wyłącznie w kierunku korytarza i stojących tam kanap... A tu jak na złość żadnej przerwy, żeby jakoś niepostrzeżenie zwiać na ten korytarz, zdrzemnąć się na kanapie i nie robić swoim przedstawieniem konkurencji artystom.

Są też (nieliczne) dobre strony krótkiego dnia. I tak na przykład można się porządnie wyspać, zjeść fikuśne śniadanie i spokojnie zdążyć na wschód słońca. Można też chwilę pospacerować i za jednym zamachem zaliczyć również zachód słońca.



piątek, 8 grudnia 2017

Odśnieżanie

Ludzie mają różne hobby i różne rzeczy lubią robić. Ja na ten przykład uwielbiam zmywać naczynia! No mówię Wam - nic mnie tak nie relaksuje, odpoczywam psychicznie zmywając.

Myślę, że można tym tłumaczyć moją popularność i liczne zaproszenia na spotkania towarzyskie... Zwłaszcza do osób, które na wyposażeniu kuchni nie mają zmywarki.

Niestety jest to jedyne zajęcie domowe, które autentycznie lubię. Są też takie, których nienawidzę i tak na przykład - nienawidzę prasować. Nie próbuję tego nawet jakoś szczególnie ukrywać, gdyż przeważnie i tak to widać.

Moja mama z kolei uwielbia prasować, a nie lubi zmywać (na szczęście tato ma to samo hobby co ja) i w czasach kiedy jeszcze pracowałam pytała mnie nieraz w co się ubrałam do pracy (nie lubiłam tego i ona wiedziała, że nie lubię, jak mnie o to pyta), a potem już bardzo cicho, nieśmiało i z lekką rezygnacją w głosie dodawała pytanie: a uprasowałaś to chociaż... (wiadomo, że tego nie lubiłam jeszcze bardziej i to też moja mama wiedziała).

I tak sobie właśnie dzisiaj przypomniałam, że ludzie mają takie dziwne zainteresowania pracami domowymi, jak akurat brnęłam w śniegu do szkoły.

I w tym śniegu pomyślałam, że jakby ktoś miał upodobanie do odśnieżania, co najmniej takie, jak ja do zmywania, a moja mama do prasowania - to w Pitea miałby pół roku codziennej radości!

środa, 30 sierpnia 2017

Experience the power of a bookbook

W związku z tym, że IKEA przesyła teraz katalogi na nowy sezon, ja podrzucam filmik dotyczący ich obsługi ;)

Back to reality

Witam po wakacyjnej przerwie. Nie pisałam, bo mieliśmy dużo zajęć i trochę podróży. Postanowiliśmy się skupić na poprawie warunków mieszkaniowych, aby zachęcić Was do odwiedzin ;)
I okazuje się, że to działa, bo już jutro witamy gości!
Nic się też nie chwaliłam, ale na początku "lata" założyliśmy działkę w ogródku przy domku letnim oraz plantację pomidorów na balkonie w mieście (pomidory w założeniu też miały rosnąć na działce, ale tak długo topniał tam śnieg, że w końcu były za duże do transportu i zostały z nami).

sałata
buraczki

szpinak
sałata

rabarbar




Cóż mogę jeszcze powiedzieć celem wyjaśnienia, czemu nie pisałam... Nie miałam weny na początku lata, bo nie było tu lata i autentycznie mnie to dołowało.
Chociaż nie jestem miłośniczką upałów i plaży - to okazuje się, że mam bardzo silną potrzebę przebywania w cieple latem, cieszenia się słońcem, chodzenia z krótkim rękawem i w sandałkach.
Teraz już wróciłam do codzienności, w pierwszym tygodniu po powrocie było tylko 10C, teraz jest lepiej, bo 18C, ale i tak choć mieszkam na szwedzkiej riwierze, po plaży mogę co najwyżej pospacerować w dresach. 

czwartek, 22 czerwca 2017

Czy to już lato?

Kiedyś koleżanka opowiadała mi o wakacjach na Lazurowym Wybrzeżu. Akurat kiedy byli w Cannes pogoda się zepsuła i po słynnej plaży mogli tylko pospacerować w kurtkach i szalikach, o tym, żeby dzieci się kąpały nie było mowy. Ale na tę samą plażę przyszła inna rodzina, rozebrali się do kostiumów kąpielowych, a dzieci od razu wskoczyły do wody. Jak się później okazało była to rodzina z... Norwegii.

Codziennie w drodze do szkoły mijam kemping. W myślach się śmiałam, jak zobaczyłam tam pierwszą przyczepę w maju, kiedy temperatury z rzadka dochodziły do 15 C. Śmiałam się też kiedy przy pełnym słońcu i niepełnych 15 C zobaczyłam panią opalającą się na leżaku. Potem widok mi spowszedniał i przestałam się dziwić... aż do dzisiaj.

Dzisiaj widziałam pluskające się w basenie dzieci:

A za chwilę zobaczyłam to, co wcześniej przeczuwałam:

piątek, 16 czerwca 2017

W oczekiwaniu na zachód słońca

Szwedzi spędzają latem najchętniej czas w swoich domkach letniskowych (sommarstuga). Zabraliśmy więc tandem na wycieczkę za miasto do naszego domku.
Zjedliśmy kolację, a teraz czekamy na zachód słońca. Słonce chowa się za horyzont na ok. godzinę. Na razie jest 23.00 i jest całkiem widno.
Postanowiliśmy trochę zaszaleć i posunąć się o krok dalej, niż zwykle jeśli chodzi o przebywanie na świeżym powietrzu.
Nie wiem, czy ptaki dadzą nam zasnąć, ale fajnie leżeć pod dachem nieba ;) 

p.s.
rano obudził mnie dziwny dźwięk i spadające na mnie kawałeczki kory...

...wiewiórka odbywała swój poranny jogging na drzewie, pod którym spaliśmy.

czwartek, 1 czerwca 2017

wtorek, 30 maja 2017

Szkoła - kim jesteśmy

W mojej grupie tzn. w Kukułkach są osoby różnego pochodzenia: 3 osoby z Tajlandii, jedna z Ugandy, 6 osób z Syrii (w tym dwie deklarujące, że z Kurdystanu, który oficjalnie nie jest państwem), jedna osoba z Anglii, było też bardzo fajne małżeństwo z Rumunii, ale przestali chodzić, bo mieli problem z zostawieniem dziecka w przedszkolu, chyba był za mały, a nie wiem, czy tu są żłobki (z racji długości urlopów rodzicielskich), no i jestem też w Kukułkach ja - z Polski!

Powody przyjazdu do Szwecji też mieliśmy różne: od tak banalnych jak miłość, przez pracę (np. chłopak z Anglii jest piłkarzem w tutejszym klubie), aż do uchodźców uciekających przed wojną.

Na pewno różnimy się też religiami. Ja i Fiona z Ugandy jesteśmy katoliczkami, pozostali nie wiem na pewno. Sądzę jednak, że jak ktoś nosi hidżab, albo ma na imię Mohamed to jest duża szansa, że jest muzułmaninem. Dziewczyny z Tajlandii są buddystkami, postawiłabym, że uchodźcy z Kurdystanu są chrześcijanami, pojęcia nie mam jeśli chodzi o Kraiga (piłkarza z Londynu) i naszą nauczycielkę.

Różnimy się, ale mamy też wiele cech wspólnych np. wszyscy zaczynamy nowe życie w Szwecji, większość z nas jest grubo po trzydziestce, większość jest po studiach, znamy angielski, ubieramy się tak samo (z wyjątkiem piłkarza-on nie zdejmuje z głowy czapki z daszkiem i dziewczyny z Syrii, która chodzi w hidżabie), wszyscy jesteśmy inteligentni i mamy poczucie humoru, a najgłośniej śmieje się dziewczyna z Ugandy :)

Jak patrzę na moją grupę to przypomina mi się speech ojca panny młodej z Mojego wielkiego greckiego wesela, którego puentą jest tekst: we are different but in the end we are all fruit :)

poniedziałek, 29 maja 2017

Spotkanie z łosiem

Pewnie trudno w to uwierzyć, bo Szwecja łosiami stoi, ale aż do dzisiejszego dnia, nie spotkałam w Szwecji łosia. Widziałam wiele razy: renifery, sarny, nawet głuszca widziałam, ale nie łosia.

A tu dzisiaj na spacerze taka miła niespodzianka! Łoś stał sobie i patrzył na nas, a my patrzyliśmy na niego, potem łoś sobie poszedł, to i my poszliśmy :)


Bardzo możliwe, że mieszka na pobliskiej wyspie, gdzie go spotkaliśmy, choć T. mówi, że mógł też tam tylko przypłynąć. Okazuje się bowiem, że łosie świetnie pływają, a nawet potrafią na kilka metrów zanurkować.
A. szykuj się do nas ze sprzętem do nurkowania - łosie czekają - to może być lepsze, niż rafa koralowa ;)

Reklamy w skrzynce

Na wielu skrzynkach pocztowych w Szwecji znajdują się naklejki lub znaczki z napisami, że dziękujemy za reklamy (np. na naszej: ingen reklam, tack!). I dotychczas żadnych reklam nie dostawaliśmy.

Tyle, że ja uwielbiam promocje i pomyślałam sobie, że chcę je dostawać. Zakleiłam wczoraj znaczek, że ich nie chcemy i postanowiłam sprawdzić, kiedy listonosz się zorientuje, że zmieniliśmy zdanie w tej kwestii.

Po szkole otworzyłam skrzynkę... pełną gazetek, ze wszystkich sklepów w okolicy. 

Zupełnie jakby ktoś tylko czekał, kiedy zakleimy ten znaczek. Powiem Wam, że to jest dopiero szacunek do decyzji klienta!

W PL też miałam naklejkę, że nie chcę reklam, ale generalnie, osoby je roznoszące miały to w głębokim poważaniu ;) 

Z drugiej strony, co się dziwić, skoro kandydaci do wszelkiej maści: rad gmin, powiatów, sejmików, z parlamentem krajowym na czele - ludzie, którzy chcą stanowić prawo - również nie mieli szacunku do mojej decyzji i wrzucali mi swoje fotki i CV - zupełnie jakbym agencję HR prowadziła.

sobota, 27 maja 2017

Nie szukajcie problemów - szukajcie rozwiązań!

W porównaniu do mnie T. jest sportowcem wyczynowym. Moje nieudolne jeżdżenie na nartach i wolne bieganie jeszcze jakoś przełknął. Regularnie jednak dochodzi między nami do sprzeczek kiedy jeździmy rowerami.

Zwykle w soboty wybieramy się na wycieczki rowerowe (bliższe np. na zakupy lub dalsze do sąsiednich miejscowości).

I jak tak jedziemy (nie razem, bo on pędzi, a ja sunę z tyłu za nim) nie szczędzimy sobie złośliwości. 

Kiedyś patrzę, że czeka na mnie, podjeżdżam uśmiecham się i zaczepnie pytam, czy się zmęczył, a on mi na to (całkiem poważnie), że chciałby zauważyć, że nie po to się bierze rower, żeby na nim jechać w tempie chodzenia. Kawałek dalej było pod górkę (on nie ma przerzutek w starym rowerze, który bierze jeżdżąc ze mną (?), więc go doganiam i pytam: co tak wolno? Czasem zadaję też odważne pytanie: czy moglibyśmy przez chwilę poudawać, że nie bierzemy udziału w wyścigu? ;)

Potem, w domu T. analizuje jak to jest, że w Warszawie jeździłam tak szybko, a tutaj tak wolno. Więc spokojnie tłumaczę, że Warszawa jest położona na Mazowszu, które z kolei leży na NIZINIE Mazowieckiej i że jak to na nizinie, jest tam płasko, co znacząco ułatwia sprawę. Ponadto Mazowsze nie leży (jak Pitea) nad morzem, z tego też względu, w Warszawie z rzadka miałam silny wiatr przeciwko sobie, a jak po całym dniu zwiedzania wracaliśmy na Pragę, to całą drogę było z górki, bo centrum Warszawy zbudowane jest na gruzach dawnego miasta i dlatego jest wyżej niż Prażka, więc nie trzeba dużo wysiłku, aby jechać szybko.

T. jako człowiek, który nie drąży problemów, ale szuka rozwiązań - zamówił dzisiaj TANDEM ;)

czwartek, 18 maja 2017

Szwedzki dla obcokrajowców

Zaczął się mój kurs językowy, na który długo czekałam.

Pierwszego dnia mieliśmy spotkanie organizacyjne, było na nim wielu uczniów i wszyscy nauczyciele. Zostaliśmy poinformowani o podstawowych zasadach panujących w szkole i oprowadzeni po niej. Dla uczniów są dwie sale, w których mogą spędzać czas na przerwach. Jedna to taki przyjemny salonik z ekspresem do kawy i herbatami, a druga to w pełni wyposażona kuchnia (z kuchenką, lodówką, zmywarką, kilkoma mikrofalówkami, naczyniami, garnkami itd.). Jest też pomieszczenie do modlitwy dla muzułmanów. Pokazano nam gdzie można: parkować auto, rower i gdzie można, a gdzie nie wolno palić (palić nie wolno przy wejściu do budynku i pod oknami). Uprzedzono nas, że ze względu na to, że ktoś może mieć alergię - nie należy do szkoły używać w ogóle perfum i wód kolońskich, a lakierów i dezodorantów tylko, gdy nie mają mocnego zapachu. Z tą zasadą już w kilku miejscach się tu spotkałam.

Ta duża grupa pierwszego dnia była bardzo zróżnicowana: etnicznie, wiekowo i pod względem potrzeb. Obok mnie siedział pan (obstawiam, że pochodził z Afryki Północnej), który znał tylko język arabski, więc nie rozumiał ani po szwedzku, ani po angielsku (szybko któryś z chłopaków z Syrii mu pomógł i przetłumaczył), a kiedy mieliśmy coś podpisać okazało się, że ten pan nie umie pisać. I jakoś tak mnie to uderzyło, bo jedną rzeczą jest wiedzieć teoretycznie, że są takie miejsca na ziemi, gdzie ludzie nie mają dostępu do edukacji, a czymś innym jest poznać kogoś takiego. Wyobrażacie sobie jak ciężko jest żyć w "naszym" świecie bez umiejętności pisania i czytania?

Nauczycielki są tu wspaniałe i nic dla nich nie było szokiem, a w każdym razie nie dały tego po sobie poznać. Podobało mi się, że tak fajnie, bez ocen i zdziwienia reagowały: nie znasz angielskiego tylko np. somalijski - OK znajdziemy kogoś, kto ci przetłumaczy, nie umiesz pisać - OK załatwimy to jakoś inaczej. 

Szkoła ma ok. 150 uczniów uczących się języka szwedzkiego, ale ma też inne kursy np. właśnie czytania i pisania, matematyki, takich podstawowych przedmiotów. Wydaje mi się, że jest przygotowana na realizowanie wielu potrzeb obcokrajowców. 

Potem zostaliśmy podzieleni na mniejsze grupy. Znalazłam się w grupie Kukułek, a była jeszcze grupa Łosi! W sumie z dwojga złego wdzięczna jestem losowi za Kukułki. Później zobaczyłam, że są jeszcze grupy Sówek, Głuszców i Czapli, ale to już na wyższym poziomie. 

Może kukułki dlatego, że na początku trzeba powtarzać, powtarzać i powtarzać.

c.d.n.

sobota, 13 maja 2017

Bajgle

Są takie rzeczy na świecie, których nie sposób nie lubić. Są też takie, które kojarzą się z jakimś konkretnym miejscem i dobrymi czasami. Dla mnie i jedno, i drugie zamyka się w doskonałym kształcie koła:
 
Tymi dobrymi czasami są moje pobyty w USA, a żeby zabrzmiało jeszcze bardziej światowo - powiem, że jest to dla mnie smak Nowego Jorku! Pamiętam do dziś maleńką, śniadaniową knajpkę, w której jadłam je tam po raz pierwszy wraz z moją koleżanką Martą. 

Potem wyskakiwałyśmy po nie głównie z mamą i siostrą. Kupowanie bajgli i wybieranie do nich pasty to jedna z tych małych, ale jakże ważnych dla zdrowia psychicznego, życiowych przyjemności.

Brakowało mi ich kiedy wróciłam ze Stanów. Po jakimś czasie pojawiły się w pierwszym w Polsce Starbucksie, a potem moja przyjaciółka odkryła je w piekarni, w Marks&Spencer.

Dziś natomiast - odnalazłam ten smak w małym, prowincjonalnym miasteczku Pitea, na samym końcu świata! 

Wiosny może nie ma, ale życie stało się cokolwiek znośniejsze...

czwartek, 11 maja 2017

Recykling po Szwedzku

Kiedy mieszkałam w Polsce starałam się segregować śmieci. Robiłam to od samych początków, gdy ta idea dopiero się u nas rodziła. W czasach pionierskich zdarzały się zabawne epizody. Kiedyś, jeszcze na studiach, pod wpływem zajęć z psychologii środowiskowej, namówiłam koleżanki, z którymi mieszkałam – do segregowania śmieci. Zbierałyśmy osobno: papier, plastik i szkło. Trwało to kilka tygodni, a potem się okazało, że w Lublinie nie ma nigdzie śmietników do segregowania, choć były już wtedy w moim rodzinnym mieście, jak również w jeszcze mniejszej miejscowości mojej koleżanki, która miała samochód, co przesądziło o tym, że nasze odpadki wylądowały właśnie tam.

Tutaj w mieszkaniu mamy 4 kosze: na papier i metal i in., na plastik, na odpady biologiczne i na śmieci ogólne (czyli takie, których nie da się do niczego innego zakwalifikować). Moim pierwszym spostrzeżeniem dotyczącym śmieci, było to, że bardzo rzadko wyrzucamy ogólne i to głownie dzięki temu, że mamy osobny kosz na odpadki bio, których jest naprawdę dużo.

Nasz osiedlowy śmietnik to taki czerwono-biały szwedzki domek, w którym są dwa pomieszczenia, a w każdym z nich okienka na różne odpadki. Okienek jest więcej niż koszy w naszym mieszkaniu. Są śmietniki na: zepsute sprzęty kuchenne, na baterie, na żarówki, małą elektronikę, szkło jasne i ciemne, papier miękki (np. gazety) i twardy (np. kartony), plastik, bio i ogólne. 
okienko do ogólnych


Ogólne nie są jasno (jak dla mnie) opisane więc jak poszłam pierwszy raz z nimi na śmietnik – to nie wiedziałam, do którego okienka je wrzucić, wyrzuciłam wszystko inne, a z tymi wróciłam.







W instrukcji do mieszkania znajduje się oczywiście instrukcja jak segregować śmieci i można się dokształcić.
o tym kiedyś pisałam,
 to instrukcja co robić ze zużytym olejem



W ogóle instrukcja do mieszkania to fajna rzecz, bo przecież to, co jest oczywiste dla Szwedów może nie być oczywiste dla mnie, a to, co jest oczywiste dla Europejczyków – może nie być oczywiste dla osób pochodzących z innych rejonów świata. Taki, na ten przykład, przeciętny Amerykanin – największy producent śmieci na świecie – w ogóle nie zadaje sobie trudu, aby segregować. Chyba, że coś się w tym względzie zmieniło. Jak ktoś wie lepiej, niech pisze :)

Jeszcze ciekawsze od tego, że tutaj segregowanie jest oczywiste – jest to, że Szwecja przetwarza więcej niż 99% śmieci. Gazety przerabiane są na papier, opakowania plastikowe są przetapiane na masę plastikową (z której np. powstają reklamówki), z odpadków bio powstaje biopaliwo; rzeczy, których nie da się przetopić np. porcelana, płytki ceramiczne, są wykorzystywane np. przy budowie dróg.

W 2015 r prawie 2 ½ mln ton śmieci zostało w Szwecji przerobionych na energię, a ponad 1 mln śmieci Szwecja nawet importowała z innych krajów. Przy tym przetapianie i palenie śmieci jest całkowicie bezpieczne dla środowiska naturalnego.

W tym kraju hasło ze śmieciarek z mojego rodzinnego miasta: z nas jeszcze coś będzie - nabiera sensu!



czwartek, 27 kwietnia 2017

Pierwsze koty za płoty!

Podczas pobytu w Polsce, kiedy Warszawa rozkwitała wiosną i wszędzie królowała cudna świeża zieleń - moje dwie koleżanki namówiły mnie na rozpoczęcie kolejnego sezonu biegowego – tzn. żeby była jasność – poprzedni sezon biegowy zakończyłam jakieś 2 lata temu. Biegałyśmy w interwałach, z super aplikacją, która co rusz entuzjastycznie wykrzykiwała do nas: good job! Zachęcona tą przygodą postanowiłam kontynuować tutaj. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie tutejsza depresyjna szarość, czasem śnieg, a czasem urywający głowę, sztormowy wiatr. W tych ekstremalnych warunkach udało mi się nawet 3 razy pobiegać.

T. z kolei co tydzień jeździ do rodziców, aby w ich mieście brać udział w biegu na 5 km. Jest to bieg o długiej tradycji, sięgającej lat 60-tych, jest organizowany przez 7 kolejnych wtorków w kwietniu i maju. W każdy wtorek są 4 starty, zaczynając od godziny 16.30 (trasa jest dla każdej grupy taka sama). Jak wróciłam z Polski to T. akurat był po pierwszym biegu z tej serii, więc zapytałam jak mu poszło. Powiedział, że nienajlepiej. Dopytywałam dalej: czy musiał zejść z trasy, czy coś się stało, ale nie, okazało się, że po prostu był drugi… i miał gorszy czas, niż się spodziewał… Biedaczek.

W tym tygodniu zaproponował, abym i ja wzięła udział w tym biegu, żeby się sprawdzić i zacząć obserwować postępy. Na bieg nie trzeba się wcześniej zapisywać, można po prostu przyjść, zapłacić opłatę startową, pobiec i zostać gwiazdą lokalnej prasy. No to pobiegłam.

Trasa biegu wiedzie wokół rzeki i przez dwa mosty. Taki tam sobie bieg, na zachętę do uprawiania sportu, dla amatorów... i niby nikt nie walczy o wyniki, ale jeszcze przed pierwszym mostem całkowicie straciłam z oczu peleton. Sądziłam, że jak wbiegnę na most to może jeszcze kogoś zobaczę, ale gdzie tam! Nie bardzo wiedziałam, gdzie biec dalej (trasa nie jest oznaczona, bo organizatorzy nie przewidzieli najwyraźniej, że będą uczestnicy aż tak odbiegający kondycyjnie od reszty). Były trzy możliwe drogi. Właściwą wybrałam tylko dzięki temu, że tata T. przed biegiem powiedział, że za mostem może mi być ciężko, bo jest pod górkę. No nic, wbiegłam jakoś pod tę górkę, a tu dalej peletonu ani widu, obejrzałam się, czy może jest ktoś za mną, ale    z a   m n ą   n i k o g o   n i e    b y ł o …

Przeżywałam kryzys duchowy, trochę traciłam fighting spirit i wtedy przypomniałam sobie, jak moja koleżanka z pracy mawiała, że tak to jest, że na szczyt się idzie w pojedynkę i tak mnie to w tej mojej beznadziejnej sytuacji rozśmieszyło, że postanowiłam biec dalej. W tym moim żółwim tempie, zupełnie sama, ale biec, nie zatrzymywać się. 

Jak wbiegałam na drugi most - zobaczyłam T. i jego tatę, jak biegli w moim kierunku. Pomachałam do nich i rozłożyłam ręce, zupełnie tak, jak przy tryumfie na mecie robią to Kenijczycy. Powiedzieli, że do mety jest niewiele ponad kilometr i że dam radę. Wiadomka! 

T. chciał ze mną biec, ale moje tempo pozwalało mu zaledwie na szybki marsz. W międzyczasie powiedział, że dzisiaj był pierwszy.

Razem dobiegliśmy do mety (tzn. on już drugi raz tego dnia). Na tym ostatnim kilometrze przyszedł niespodziewany sukces – wyprzedziłam dwie osoby, ale te osoby nie miały takiego ducha walki jak ja i postanowiły z jakiegoś powodu nie pokazywać się na mecie (?). Tym samym dobiegłam ostatnia. 

Jaka radość tam panowała (prowadzący pewnie chcieli już iść do domu, a tu musieli na mnie czekać, dodam, że braliśmy udział w ostatnim biegu tego dnia), speakerem był dawny nauczyciel T., były reprezentant Szwecji w narciarstwie, więc jeszcze na koniec mu pogratulował i mi też oczywiście, ale jakoś tak jakby chłodniej.... Potem wracał z nami. Pewnie myślał tak samo, jak ja, że to takie romantyczne: jedno pierwsze, drugie ostatnie – dobrana para!

Myślałam, że T. się będzie trochę wstydził, ale gdzie tam – dumny był, że się nie poddałam. A dzisiaj z radością mi pokazał, że w klasyfikacji generalnej było 10 osób z gorszym czasem niż mój. Jak na początku wspominałam są 4 biegi każdego dnia, my braliśmy udział w ostatnim, więc pewnie w tych wcześniejszych wystąpiły jeszcze większe "talenty" :)

Powiem Wam, że fajnie być ostatnią na mecie. Po pierwsze ta świadomość, że jednak się nie poddałam, po drugie ludzie serio chcą iść do domu i autentycznie cieszą się, że w końcu dotarłaś, po trzecie jak byłam ostatnia to następnym razem już może być tylko lepiej, bo przecież gorzej być nie może ;)


mój wynik
wynik T. (on mógłby w moim czasie tę trasę przebiec 2x)



Balenciaga vs. Ikea

Kiedyś to podróbki były tańsze ;)




środa, 26 kwietnia 2017

Zła reklama-antybiotyki w mięsie

Przeglądając poniedziałkową, lokalną gazetę natknęłam się artykuł na dwie strony o polskim mięsie mielonym. Nie trzeba nawet dobrze znać szwedzkiego, aby zrozumieć mniej więcej nagłówek: antibiotika i polskt kött i szybko dojść do wniosku, że to może nie być tekst o sukcesie.

Szkoła podstawowa w Luleå (50 km od nas) kupiła mięso z Polski, licząc na spore oszczędności (w okresie roku prawie 1 000 000 kr na jednym tylko produkcie). Okazało się, że zawiera ono 12 razy więcej antybiotyków niż takie samo szwedzkie mięso mielone. Wszystko zgodnie z prawem, było prawidłowe zamówienie publiczne, dopuszczalny poziom antybiotyków w mięsie nie został przekroczony, a samo mięso nie zostało wycofane, będzie serwowane w szkolnej stołówce. Chodziło o zdrowie dzieci, z tego względu poświęcono importowi żywności z UE i spoza UE dwie strony w gazecie, choć krzykliwy nagłówek odnosił się tylko do Polski. Dwie strony to dużo. I duża szkoda, bo moim zdaniem nasz rynek ma wiele do zaoferowania, a teraz ma brzydką reklamę.

Fakt jest jednak faktem - w szwedzkim mięsie jest mniej antybiotyków... 12 x mniej...

Szwedzi w ogóle są bardzo ostrożni w kwestii spożywania leków, a zwłaszcza antybiotyków. Mają chyba większa świadomość, że jeżeli będą je brać przy każdej okazji to organizm się uodporni i może się okazać, że kiedyś nie zadziała lek w danej sytuacji konieczny. Tej kwestii w ww. artykule poświęcono też sporo miejsca.

Jak bardzo jest to ważne przekonałam się kilka lat temu, kiedy ciężko zachorowała moja kochana Mama, były tylko 2 antybiotyki, które mogły jej pomóc. Całe szczęście pierwszy podany okazał się celnym strzałem, bo mama była w takim stanie, że nie wiadomo, czy dałaby radę poczekać na efekty drugiego - w przypadku, gdyby pierwszy nie zadziałał.

Niedawno dowiedziałam się, że w Szwecji ani lekarze, ani weterynarze nie otrzymują żadnych profitów od firm farmaceutycznych, za przepisywanie ich leków. Są rozliczani z efektów swojej pracy, czyli z tego, czy pacjent wyzdrowiał. Tym samym nie mają żadnego celu w przepisywaniu niepotrzebnych leków ani ludziom, ani zwierzętom.

Jak tak sobie teraz o tym myślę, to działalność firm farmaceutycznych w Polsce to trochę taka działalność mafijna, rodem z Ojca chrzestnego - przysługa za przysługę. Ty przepiszesz nasze leki, my ci zorganizujemy wakacje. Aż dziw bierze, że żadnej zmianie w polityce: ani dobrej, ani złej to nie przeszkadzało i nie przeszkadza. Może TO jest też dobry cel, dla którego powinniśmy protestować, aby wymóc zmianę w prawie i zakazać tego podejrzanego procederu.

Chodzi o nasze zdrowie i o zaufanie do zawodu lekarza. Kiedy jesteśmy chorzy i w bezradności choroby zwracamy się o pomoc do specjalisty to dobrze jednak byłoby mieć zaufanie, że będzie on nas leczył, a nie wykorzystywał cynicznie naszą bezbronność.


niedziela, 23 kwietnia 2017

IKEA, a kryzys związku

W zeszłym tygodniu obejrzałam w końcu Bridget Jones 3. Film całkiem w porządku, choć oczywiście, tak samo jak przy poprzednich częściach przykro było mi patrzeć jak Bridget rani pana Darcy. No i nie lada szokiem był też dla mnie obecny wygląd Bridget, a zwłaszcza to, że średnio przypomina wcześniejszą Bridget... choć gra ją ta sama aktorka (?). 

W filmie podekscytowany wizją ojcostwa Jack mówi do Bridget: ...później kupiłbym nam szwedzki mebel do złożenia, po czymś takim poradzilibyśmy sobie ze wszystkim.

Jak kończyłam oglądać film przybył od rodziców mój szwedzki chłopak, ze szwedzkim meblem do złożenia. Mebel kupiliśmy kiedyś i zostawiliśmy u jego rodziców. 

W piątek zaczęliśmy się bawić w składanie, które poszło nam jak z płatka, mnie to nawet nie zdziwiło, bo kiedyś sama złożyłam szafkę łazienkową z lustrem, więc zwykła półka nie była dużym wyzwaniem dla dwojga. 

Najtrudniejsze było oczywiście przytwierdzenie półki do ściany, a w zasadzie już po wywierceniu otworów trafienie w nie śrubami (półka zasłaniała te otwory), po wielu próbach, sama już nie wiem jak, ale i to się nam w końcu udało. Może ktoś z Was ma większe doświadczenie i podszepnie, jakieś triki, które można wykorzystać w takiej sytuacji?

Zarówno wizyta w sklepie jak i skręcanie szwedzkiego mebla były przyjemne. Byliśmy zgodni, co do tego, którą półkę chcemy, a przy jej składaniu mieliśmy uczciwy podział zadań: ja trzymałam instrukcję  i mówiłam, co teraz trzeba zrobić, a T. to robił, bo ma więcej siły, aby dokręcać śrubki, sprawę ułatwiało, że mieliśmy wszystkie potrzebne do skręcenia i montażu sprzęty.

Ale to zdanie z "Bridget Jones 3" nie dawało mi spokoju. I ku naszemu zdziwieniu okazało się, że to powszechnie znany i komentowany fakt, że sklepy IKEA są świadkami wielu kłótni, a nawet rozpadu związków, bo są urządzone jak dom... no i ludzie zaczynają się tam czuć jak w domu i jak tak sobie przemierzają działy: "kuchnia", "salon", "łazienka", "pokój dziecięcy" - odżywają domowe frustracje i konflikty. 

Na swoich stronach IKEA informuje: Jesteśmy firmą, która kieruje się wartościami, a naszą prawdziwą pasją jest domowe życie. Projektując każdy produkt kierujemy się jednym - chcemy, by dom stał się lepszym miejscem. Co jednak zrobić jeśli moje "lepsze" jest lepsiejsze, niż jego "lepsze"?

Krótko mówiąc zakupy w IKEi to spore wyzwanie dla związku. Wizyta w sklepie zmusza do skonfrontowania swojego życia ze szwedzkim ideałem z katalogu. A po kłótniach w sklepie, trudnych kompromisach i niespełnionych oczekiwaniach - trzeba jeszcze wrócić do domu i mebel złożyć. Tu się z kolei kłania współpraca, z którą też nie zawsze jest dobrze. 

IKEA ma w ofercie całkiem ładny regał/witrynę o oficjalnej nazwie "Liatorp", składający się z wielu elementów i montowany do ściany, którego nijak nie da się złożyć w pojedynkę, regał ten otrzymał na świecie niechlubną, kolokwialną nazwę "divorcemaker".

Znalazłam też informację, że czasem terapeuci par proszą pacjentów o zakup taniej szafki z IKEi i nagranie na kamerę jak ją razem składają. Podobno widać wtedy jak na dłoni: jak związek funkcjonuje, jakie są jego mocne i słabe punkty oraz gdzie leży problem.

Ja jednak będę się trzymać tego, co znana mi terapeutka powtarzała czasem, że małżeństwo pogłębia stan wyjściowy i myślę sobie, że tak samo jest z zakupami w IKEi. Jak jest dobrze - to po prostu jest dobrze, a jak jest kiepsko - to nawet najładniejsze mieszkanie w stylu skandynawskim tego nie poprawi...

nasza półka

czwartek, 20 kwietnia 2017

Środki transportu zimą

Na daleką północ dotarła już wiosna, ale dochodzą mnie słuchy, że odchodząca od nas zima, udała się na południe, do Polski.

Dlatego też, postanowiłam napisać ostatni (mam nadzieję) zimowy post o sposobach poruszania się po mieście zimą. Wydaje mi się to ciekawe dlatego, że tutaj więcej osób porusza się po mieście bez pomocy środków komunikacji miejskiej. Więcej jest osób aktywnych zimą, nawet jeśli nie uprawiają typowych sportów zimowych. Więcej również widać w mieście osób starszych, które pomimo śniegu i lodu są aktywne, ale robią też wiele, aby być przy tym bezpiecznymi. Standardem jest, że osoby starsze poruszają się z chodzikami. Nie są to osoby z dużymi trudnościami z chodzeniem, moim zdaniem używają chodzików, aby zachować równowagę, często są zgarbieni, a wtedy wiadomo, że trudniej równowagę utrzymać.

Nie wstydzą się tego.  Gdyby moja babcia poruszała się tak, jak większość tych osób - zapewne nie używałaby nawet laski. Pamiętam jak trudna była dla niej decyzja, aby zacząć chodzić z laską, o chodziku - który dwa lata zbierał kurz nigdy przez babcię nie użyty - nawet nie wspominając. Zastanawiam się skąd to się bierze, że w jednym kraju, ktoś nawet całkiem sprawny, ale już słabszy - używa chodzika, a w innym ktoś, kto ledwo jest w stanie zrobić kroczek - wstydzi się korzystać z jakiejkolwiek pomocy, nie publicznie, ale nawet w domu? Jak kiedyś powiedziała moja koleżanka: w Szwecji starość zaczyna się po 80-tce, może dlatego, że ludzie bardziej szanują swoje siły i możliwości...

Z kolei całkiem sprawne i silniejsze starsze osoby jeżdżą po mieście, albo na sankach (których wiele zdjęć już wcześniej na blogu umieszczałam), albo na rowerach na 3 kołach. Rowery te są oczywiście bardziej bezpieczne, bo trudniej na takim rowerze upaść. Poza tym tak rowery, jak sanki i chodziki mają koszyki, więc nie trzeba dźwigać zakupów, co jest kolejnym plusem i oszczędza siły. 
 




Oczywiście osoby młodsze mają do dyspozycji cały arsenał sportów zimowych. Wszystko pod ręką, bez konieczności wyjeżdżania poza miasto. Spokojnie więc można po pracy pójść na narty, łyżwy.
Wydaje mi się też, że w przerwie na lunch sporo osób uprawia sport, co zauważyła E. podczas swojego pobytu. Na Ice Arenie był wzmożony ruch pomiędzy 11.00 a 13.00.

Dzieciaki sporty zimowe opanowują w przedszkolu, a szlifują z rodzicami w każdej wolnej chwili, więc poziom początkujący reprezentują osoby w wieku do 6 lat. Ja należałam do nielicznych dorosłych, którzy uczyli się jeździć na nartach. 

zimowa hulajnoga

Do szkoły dzieci jeżdżą na rowerach, sankach lub hulajnogach lub po prostu pieszo :) 
Moja znajoma z Sundsvall na biegówkach zaprowadza i przyprowadza swoje dzieci ze szkoły, tutaj tego nie widziałam, ale możliwe, że niektórzy i tak robią. 
W tym miejscu dodam, że w mieście nie sypie się każdego skrawka śniegu solą, czy piaskiem, dlatego można także po mieście jeździć np. na sankach. Są miejsca posypane żwirkiem, ale dużo jest przestrzeni nie sypanych niczym. 

Ważna do tego jest panująca tu kultura sportu. Rodzice nie stoją i nie patrzą jak dzieci biegają, czy bawią się, ale uprawiają sport z dzieciakami. Wiadomo, że nic tak nie wychowuje, jak dobry przykład. Wrzucałam już kiedyś filmik z rodzicami na łyżwach, z niemowlakiem w wózeczku, a tutaj wersja szwedzkich sanek z miejscem dla niemowlaka.














Jak dzieci podrosną to można wybrać się na spacer w takiej wersji

albo takiej:











A jak nie chce się ruszać wspólnie na świeżym powietrzu to chociaż można ruszyć razem na wycieczkę po okolicy.


A kiedy rowerkowi jest zimno to należy go ciepło ubrać ;)


czwartek, 13 kwietnia 2017

Baranek

Kiedy rano sprawdzałam pocztę ukazała mi się taka oto piękna prognoza pogody:
Już byłam gotowa szukać sandałków, a tu się okazało, że portal Yahoo! zadrwił ze mnie okrutnie pokazując temperatury w fahrenheitach. Drogie Yahoo! takich rzeczy się nie robi!!!
Później poszukałam w piwnicy mojej zimowej kurtki, którą T. optymistycznie wyniósł pod moją nieobecność - licząc na nadejście wiosny, a Święta jednak zapowiadają się białe ;)
W ogóle poszukiwania były częścią mojego dnia, bo jeszcze później udałam się na poszukiwanie baranka na wielkanocny stół. A tu ani śladu baranka, bo w Szwecji nie baranek, ale kura jest symbolem Wielkanocy. Po konsultacji z przyjaciółmi z Danii okazało się, że tam również kura rządzi.
Pitea, Szwecja

Kopenhaga, dania
Poszukiwania baranka rozpoczęłam już na lotnisku KRK, tam z kolei pan pokazał mi czekoladowego zajączka w odpowiedzi na pytanie o baranka. Pomyślałam sobie wtedy złośliwie, że nie zamierzam obchodzić "wedlanocy" symbolizowanej czekoladowym zajączkiem tylko jednak Wielkanoc symbolizowaną barankiem. Wtedy się jeszcze łudziłam, że baranek jest uniwersalnym symbolem zmartwychwstania i kupię go z łatwością na miejscu.
Żałuję, że nie wzięłam baranka od Babci, kiedy mi go dawała... ale szkoda było mi psuć jej piękną dekorację...
Poza tym, że nie ma baranka to jest dzisiaj dzień czarownic. Obchodzony trochę jak halloween tzn. dzieci przebrane za czarownice chodzą po domach życząc wesołych świąt i za to otrzymują słodycze.
Ponieważ nie jestem otwarta na tego rodzaju zwyczaje i zabawy - ustaliliśmy, że jak ktoś do nas przyjdzie przebrany za czarownice to będziemy mówić po polsku, udając, że nie wiemy o co chodzi. Zresztą i tak nie mamy nic (poza cukrem) słodkiego w domu.

wtorek, 11 kwietnia 2017

Z żurkiem w walizce przez Bałtyk

Wracam już. Próbuję coś czytać, ale widok na pas startowy skutecznie mi to uniemożliwia. Odprowadzam wzrokiem każdy samolot. Nie mogę się powstrzymać i skupić na czytaniu. Widok startującego samolotu to dla mnie jeden z najpiękniejszych widoków świata.
Lotnisko Arlanda ma świetną poczekalnię i chociaż to największe lotnisko w Skandynawii nie widać tłumów.
Zwykle przesiaduję na antresoli z tym właśnie boskim widokiem na pas.
Poczekalnia nazywa się SKY CITY i jest naprawdę dobrze rozplanowana. Tutaj są kawiarnie, restauracje i sklepy, ale nie słychać hałasu. Ładowarek do komputerów też jest dużo!
A jak tu leciałam to ostatnim widokiem w Polsce był Półwysep Helski. Wcześniej nigdy nie zwróciłam na niego uwagi (możliwe, że to dlatego, że zwykle przesypiam podróż), tym razem lecieliśmy jakby wzdłuż. Oczarował mnie zupełnie! Muszę się tam wybrać jeszcze raz, a w czasie lotu będę nastawiać budzik :)



czwartek, 16 marca 2017

Welcome to Sweden!

Dzisiaj, o godz. 7.00 rano państwo szwedzkie uznało mnie oficjalnie za mieszkańca, nadając mi tzw. personnummer!!! 
Personnummer to coś jak nasz PESEL i NIP w jednym, czyli w zasadzie dokładnie jak PESEL teraz.
Bez tego numeru niewiele można tu zdziałać: nie mogłam zapisać się na kurs językowy dla obcokrajowców, nie wspominając o założeniu karty w bibliotece, karty SIM i szukaniu pracy (w każdym formularzu aplikacyjnym jest rubryka do jego wpisania i po prostu nie można przejść dalej).
Terminy oczekiwania są teraz wydłużone z uwagi na to, że Szwecja przyjmuje wielu uchodźców, w moim przypadku było to niemal dokładnie 2 miesiące. 
Z wpisów na forach internetowych wiem, że Polacy jakoś to obchodzą pracując nielegalnie, na numerze tymczasowym lub na cudze numery, ale to jednak nie jest normalne życie, tak, jak ja je rozumiem. Przede wszystkim w taki sposób nie można sprawdzić swoich faktycznych możliwości zawodowych no i skazuje się trochę jednak na życie na obrzeżach społeczeństwa.
Pani w urzędzie pogratulowała mi idealnego wyczucia czasu, aby przyjść i zapytać, dotychczas tylko raz byłam sprawdzić co tam i jak tam, a dziś przyszłam drugi raz i okazało się, że to akurat dziś mi go nadali. 
Numer otrzymam też oficjalnie pocztą. Trochę się tego boję... Pamiętacie historię z adresem? Teraz moje nazwisko jest już i na liście mieszkańców i na skrzynce, ale stres pozostał ;)
W każdym razie dzisiaj świętuję :)

poniedziałek, 13 marca 2017

Mgła


Dzisiaj rano była wspaniała mgła, szadź na drzewach i całkiem chłodno.













Ze względu na porę dnia, kiepską pogodę i mgłę nie było tam prawie nikogo. Miałam więc całą zatokę tylko dla siebie i szłam otulona tą mgłą, żegnając się z moją ukochaną ścieżką po zatoce. 


Towarzyszył mi tylko pan, który odśnieżając, co jakiś czas mnie mijał.

Jest coś magicznego w spacerach, we mgle. Dla mnie to są warunki, które wymuszają przemyślenia o tym jak mi jest ze sobą, o tym, co teraz i o tym, co dalej. Może dlatego, że niewiele więcej widać, we mgle zwykle myślę o sobie. Dziś zastanawiałam się nad tym jak to się stało, że tu jestem.Wspominałam drogę, pełną zakrętów, nieoczekiwanych zwrotów, złych kierunków i pomyłek, ale na szczęście zawsze z wyjściem. 


Boje przy pomoście czekają na wiosnę
Przypomniałam sobie też poranek tego dnia, kiedy miałam poznać T. Musiałam się zmusić do wyjścia z domu, byłam zmęczona po podróży, z której wróciłam dzień wcześniej, wydawało mi się wtedy, że nic nie ma sensu, a to się okazało tak udane spotkanie! 
Z tych rozmyślań o życiu, przeszłam płynnie do modlitwy za dobrych ludzi, których spotkałam na swojej drodze, za tych, którzy mi dobrze życzą.


I kiedy akurat modliłam się za moje rodzeństwo - zadzwonił mój brat. Połączyło nas na środku zatoki. Wyobrażacie sobie? Pomyśleliśmy o sobie w tej samej chwili!