Szwecja, emigracja, północ, Piteå, Norrbotten, Laponia

wtorek, 30 maja 2017

Szkoła - kim jesteśmy

W mojej grupie tzn. w Kukułkach są osoby różnego pochodzenia: 3 osoby z Tajlandii, jedna z Ugandy, 6 osób z Syrii (w tym dwie deklarujące, że z Kurdystanu, który oficjalnie nie jest państwem), jedna osoba z Anglii, było też bardzo fajne małżeństwo z Rumunii, ale przestali chodzić, bo mieli problem z zostawieniem dziecka w przedszkolu, chyba był za mały, a nie wiem, czy tu są żłobki (z racji długości urlopów rodzicielskich), no i jestem też w Kukułkach ja - z Polski!

Powody przyjazdu do Szwecji też mieliśmy różne: od tak banalnych jak miłość, przez pracę (np. chłopak z Anglii jest piłkarzem w tutejszym klubie), aż do uchodźców uciekających przed wojną.

Na pewno różnimy się też religiami. Ja i Fiona z Ugandy jesteśmy katoliczkami, pozostali nie wiem na pewno. Sądzę jednak, że jak ktoś nosi hidżab, albo ma na imię Mohamed to jest duża szansa, że jest muzułmaninem. Dziewczyny z Tajlandii są buddystkami, postawiłabym, że uchodźcy z Kurdystanu są chrześcijanami, pojęcia nie mam jeśli chodzi o Kraiga (piłkarza z Londynu) i naszą nauczycielkę.

Różnimy się, ale mamy też wiele cech wspólnych np. wszyscy zaczynamy nowe życie w Szwecji, większość z nas jest grubo po trzydziestce, większość jest po studiach, znamy angielski, ubieramy się tak samo (z wyjątkiem piłkarza-on nie zdejmuje z głowy czapki z daszkiem i dziewczyny z Syrii, która chodzi w hidżabie), wszyscy jesteśmy inteligentni i mamy poczucie humoru, a najgłośniej śmieje się dziewczyna z Ugandy :)

Jak patrzę na moją grupę to przypomina mi się speech ojca panny młodej z Mojego wielkiego greckiego wesela, którego puentą jest tekst: we are different but in the end we are all fruit :)

poniedziałek, 29 maja 2017

Spotkanie z łosiem

Pewnie trudno w to uwierzyć, bo Szwecja łosiami stoi, ale aż do dzisiejszego dnia, nie spotkałam w Szwecji łosia. Widziałam wiele razy: renifery, sarny, nawet głuszca widziałam, ale nie łosia.

A tu dzisiaj na spacerze taka miła niespodzianka! Łoś stał sobie i patrzył na nas, a my patrzyliśmy na niego, potem łoś sobie poszedł, to i my poszliśmy :)


Bardzo możliwe, że mieszka na pobliskiej wyspie, gdzie go spotkaliśmy, choć T. mówi, że mógł też tam tylko przypłynąć. Okazuje się bowiem, że łosie świetnie pływają, a nawet potrafią na kilka metrów zanurkować.
A. szykuj się do nas ze sprzętem do nurkowania - łosie czekają - to może być lepsze, niż rafa koralowa ;)

Reklamy w skrzynce

Na wielu skrzynkach pocztowych w Szwecji znajdują się naklejki lub znaczki z napisami, że dziękujemy za reklamy (np. na naszej: ingen reklam, tack!). I dotychczas żadnych reklam nie dostawaliśmy.

Tyle, że ja uwielbiam promocje i pomyślałam sobie, że chcę je dostawać. Zakleiłam wczoraj znaczek, że ich nie chcemy i postanowiłam sprawdzić, kiedy listonosz się zorientuje, że zmieniliśmy zdanie w tej kwestii.

Po szkole otworzyłam skrzynkę... pełną gazetek, ze wszystkich sklepów w okolicy. 

Zupełnie jakby ktoś tylko czekał, kiedy zakleimy ten znaczek. Powiem Wam, że to jest dopiero szacunek do decyzji klienta!

W PL też miałam naklejkę, że nie chcę reklam, ale generalnie, osoby je roznoszące miały to w głębokim poważaniu ;) 

Z drugiej strony, co się dziwić, skoro kandydaci do wszelkiej maści: rad gmin, powiatów, sejmików, z parlamentem krajowym na czele - ludzie, którzy chcą stanowić prawo - również nie mieli szacunku do mojej decyzji i wrzucali mi swoje fotki i CV - zupełnie jakbym agencję HR prowadziła.

sobota, 27 maja 2017

Nie szukajcie problemów - szukajcie rozwiązań!

W porównaniu do mnie T. jest sportowcem wyczynowym. Moje nieudolne jeżdżenie na nartach i wolne bieganie jeszcze jakoś przełknął. Regularnie jednak dochodzi między nami do sprzeczek kiedy jeździmy rowerami.

Zwykle w soboty wybieramy się na wycieczki rowerowe (bliższe np. na zakupy lub dalsze do sąsiednich miejscowości).

I jak tak jedziemy (nie razem, bo on pędzi, a ja sunę z tyłu za nim) nie szczędzimy sobie złośliwości. 

Kiedyś patrzę, że czeka na mnie, podjeżdżam uśmiecham się i zaczepnie pytam, czy się zmęczył, a on mi na to (całkiem poważnie), że chciałby zauważyć, że nie po to się bierze rower, żeby na nim jechać w tempie chodzenia. Kawałek dalej było pod górkę (on nie ma przerzutek w starym rowerze, który bierze jeżdżąc ze mną (?), więc go doganiam i pytam: co tak wolno? Czasem zadaję też odważne pytanie: czy moglibyśmy przez chwilę poudawać, że nie bierzemy udziału w wyścigu? ;)

Potem, w domu T. analizuje jak to jest, że w Warszawie jeździłam tak szybko, a tutaj tak wolno. Więc spokojnie tłumaczę, że Warszawa jest położona na Mazowszu, które z kolei leży na NIZINIE Mazowieckiej i że jak to na nizinie, jest tam płasko, co znacząco ułatwia sprawę. Ponadto Mazowsze nie leży (jak Pitea) nad morzem, z tego też względu, w Warszawie z rzadka miałam silny wiatr przeciwko sobie, a jak po całym dniu zwiedzania wracaliśmy na Pragę, to całą drogę było z górki, bo centrum Warszawy zbudowane jest na gruzach dawnego miasta i dlatego jest wyżej niż Prażka, więc nie trzeba dużo wysiłku, aby jechać szybko.

T. jako człowiek, który nie drąży problemów, ale szuka rozwiązań - zamówił dzisiaj TANDEM ;)

czwartek, 18 maja 2017

Szwedzki dla obcokrajowców

Zaczął się mój kurs językowy, na który długo czekałam.

Pierwszego dnia mieliśmy spotkanie organizacyjne, było na nim wielu uczniów i wszyscy nauczyciele. Zostaliśmy poinformowani o podstawowych zasadach panujących w szkole i oprowadzeni po niej. Dla uczniów są dwie sale, w których mogą spędzać czas na przerwach. Jedna to taki przyjemny salonik z ekspresem do kawy i herbatami, a druga to w pełni wyposażona kuchnia (z kuchenką, lodówką, zmywarką, kilkoma mikrofalówkami, naczyniami, garnkami itd.). Jest też pomieszczenie do modlitwy dla muzułmanów. Pokazano nam gdzie można: parkować auto, rower i gdzie można, a gdzie nie wolno palić (palić nie wolno przy wejściu do budynku i pod oknami). Uprzedzono nas, że ze względu na to, że ktoś może mieć alergię - nie należy do szkoły używać w ogóle perfum i wód kolońskich, a lakierów i dezodorantów tylko, gdy nie mają mocnego zapachu. Z tą zasadą już w kilku miejscach się tu spotkałam.

Ta duża grupa pierwszego dnia była bardzo zróżnicowana: etnicznie, wiekowo i pod względem potrzeb. Obok mnie siedział pan (obstawiam, że pochodził z Afryki Północnej), który znał tylko język arabski, więc nie rozumiał ani po szwedzku, ani po angielsku (szybko któryś z chłopaków z Syrii mu pomógł i przetłumaczył), a kiedy mieliśmy coś podpisać okazało się, że ten pan nie umie pisać. I jakoś tak mnie to uderzyło, bo jedną rzeczą jest wiedzieć teoretycznie, że są takie miejsca na ziemi, gdzie ludzie nie mają dostępu do edukacji, a czymś innym jest poznać kogoś takiego. Wyobrażacie sobie jak ciężko jest żyć w "naszym" świecie bez umiejętności pisania i czytania?

Nauczycielki są tu wspaniałe i nic dla nich nie było szokiem, a w każdym razie nie dały tego po sobie poznać. Podobało mi się, że tak fajnie, bez ocen i zdziwienia reagowały: nie znasz angielskiego tylko np. somalijski - OK znajdziemy kogoś, kto ci przetłumaczy, nie umiesz pisać - OK załatwimy to jakoś inaczej. 

Szkoła ma ok. 150 uczniów uczących się języka szwedzkiego, ale ma też inne kursy np. właśnie czytania i pisania, matematyki, takich podstawowych przedmiotów. Wydaje mi się, że jest przygotowana na realizowanie wielu potrzeb obcokrajowców. 

Potem zostaliśmy podzieleni na mniejsze grupy. Znalazłam się w grupie Kukułek, a była jeszcze grupa Łosi! W sumie z dwojga złego wdzięczna jestem losowi za Kukułki. Później zobaczyłam, że są jeszcze grupy Sówek, Głuszców i Czapli, ale to już na wyższym poziomie. 

Może kukułki dlatego, że na początku trzeba powtarzać, powtarzać i powtarzać.

c.d.n.

sobota, 13 maja 2017

Bajgle

Są takie rzeczy na świecie, których nie sposób nie lubić. Są też takie, które kojarzą się z jakimś konkretnym miejscem i dobrymi czasami. Dla mnie i jedno, i drugie zamyka się w doskonałym kształcie koła:
 
Tymi dobrymi czasami są moje pobyty w USA, a żeby zabrzmiało jeszcze bardziej światowo - powiem, że jest to dla mnie smak Nowego Jorku! Pamiętam do dziś maleńką, śniadaniową knajpkę, w której jadłam je tam po raz pierwszy wraz z moją koleżanką Martą. 

Potem wyskakiwałyśmy po nie głównie z mamą i siostrą. Kupowanie bajgli i wybieranie do nich pasty to jedna z tych małych, ale jakże ważnych dla zdrowia psychicznego, życiowych przyjemności.

Brakowało mi ich kiedy wróciłam ze Stanów. Po jakimś czasie pojawiły się w pierwszym w Polsce Starbucksie, a potem moja przyjaciółka odkryła je w piekarni, w Marks&Spencer.

Dziś natomiast - odnalazłam ten smak w małym, prowincjonalnym miasteczku Pitea, na samym końcu świata! 

Wiosny może nie ma, ale życie stało się cokolwiek znośniejsze...

czwartek, 11 maja 2017

Recykling po Szwedzku

Kiedy mieszkałam w Polsce starałam się segregować śmieci. Robiłam to od samych początków, gdy ta idea dopiero się u nas rodziła. W czasach pionierskich zdarzały się zabawne epizody. Kiedyś, jeszcze na studiach, pod wpływem zajęć z psychologii środowiskowej, namówiłam koleżanki, z którymi mieszkałam – do segregowania śmieci. Zbierałyśmy osobno: papier, plastik i szkło. Trwało to kilka tygodni, a potem się okazało, że w Lublinie nie ma nigdzie śmietników do segregowania, choć były już wtedy w moim rodzinnym mieście, jak również w jeszcze mniejszej miejscowości mojej koleżanki, która miała samochód, co przesądziło o tym, że nasze odpadki wylądowały właśnie tam.

Tutaj w mieszkaniu mamy 4 kosze: na papier i metal i in., na plastik, na odpady biologiczne i na śmieci ogólne (czyli takie, których nie da się do niczego innego zakwalifikować). Moim pierwszym spostrzeżeniem dotyczącym śmieci, było to, że bardzo rzadko wyrzucamy ogólne i to głownie dzięki temu, że mamy osobny kosz na odpadki bio, których jest naprawdę dużo.

Nasz osiedlowy śmietnik to taki czerwono-biały szwedzki domek, w którym są dwa pomieszczenia, a w każdym z nich okienka na różne odpadki. Okienek jest więcej niż koszy w naszym mieszkaniu. Są śmietniki na: zepsute sprzęty kuchenne, na baterie, na żarówki, małą elektronikę, szkło jasne i ciemne, papier miękki (np. gazety) i twardy (np. kartony), plastik, bio i ogólne. 
okienko do ogólnych


Ogólne nie są jasno (jak dla mnie) opisane więc jak poszłam pierwszy raz z nimi na śmietnik – to nie wiedziałam, do którego okienka je wrzucić, wyrzuciłam wszystko inne, a z tymi wróciłam.







W instrukcji do mieszkania znajduje się oczywiście instrukcja jak segregować śmieci i można się dokształcić.
o tym kiedyś pisałam,
 to instrukcja co robić ze zużytym olejem



W ogóle instrukcja do mieszkania to fajna rzecz, bo przecież to, co jest oczywiste dla Szwedów może nie być oczywiste dla mnie, a to, co jest oczywiste dla Europejczyków – może nie być oczywiste dla osób pochodzących z innych rejonów świata. Taki, na ten przykład, przeciętny Amerykanin – największy producent śmieci na świecie – w ogóle nie zadaje sobie trudu, aby segregować. Chyba, że coś się w tym względzie zmieniło. Jak ktoś wie lepiej, niech pisze :)

Jeszcze ciekawsze od tego, że tutaj segregowanie jest oczywiste – jest to, że Szwecja przetwarza więcej niż 99% śmieci. Gazety przerabiane są na papier, opakowania plastikowe są przetapiane na masę plastikową (z której np. powstają reklamówki), z odpadków bio powstaje biopaliwo; rzeczy, których nie da się przetopić np. porcelana, płytki ceramiczne, są wykorzystywane np. przy budowie dróg.

W 2015 r prawie 2 ½ mln ton śmieci zostało w Szwecji przerobionych na energię, a ponad 1 mln śmieci Szwecja nawet importowała z innych krajów. Przy tym przetapianie i palenie śmieci jest całkowicie bezpieczne dla środowiska naturalnego.

W tym kraju hasło ze śmieciarek z mojego rodzinnego miasta: z nas jeszcze coś będzie - nabiera sensu!