Szwecja, emigracja, północ, Piteå, Norrbotten, Laponia

sobota, 13 maja 2017

Bajgle

Są takie rzeczy na świecie, których nie sposób nie lubić. Są też takie, które kojarzą się z jakimś konkretnym miejscem i dobrymi czasami. Dla mnie i jedno, i drugie zamyka się w doskonałym kształcie koła:
 
Tymi dobrymi czasami są moje pobyty w USA, a żeby zabrzmiało jeszcze bardziej światowo - powiem, że jest to dla mnie smak Nowego Jorku! Pamiętam do dziś maleńką, śniadaniową knajpkę, w której jadłam je tam po raz pierwszy wraz z moją koleżanką Martą. 

Potem wyskakiwałyśmy po nie głównie z mamą i siostrą. Kupowanie bajgli i wybieranie do nich pasty to jedna z tych małych, ale jakże ważnych dla zdrowia psychicznego, życiowych przyjemności.

Brakowało mi ich kiedy wróciłam ze Stanów. Po jakimś czasie pojawiły się w pierwszym w Polsce Starbucksie, a potem moja przyjaciółka odkryła je w piekarni, w Marks&Spencer.

Dziś natomiast - odnalazłam ten smak w małym, prowincjonalnym miasteczku Pitea, na samym końcu świata! 

Wiosny może nie ma, ale życie stało się cokolwiek znośniejsze...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz