Przeglądając poniedziałkową,
lokalną gazetę natknęłam się artykuł na dwie strony o polskim mięsie mielonym. Nie
trzeba nawet dobrze znać szwedzkiego, aby zrozumieć mniej więcej nagłówek: antibiotika
i polskt kött i szybko dojść do wniosku, że to może nie być tekst o sukcesie.
Szkoła podstawowa w Luleå (50 km
od nas) kupiła mięso z Polski, licząc na spore oszczędności (w okresie roku prawie
1 000 000 kr na jednym tylko produkcie). Okazało się, że zawiera
ono 12 razy więcej antybiotyków niż takie samo szwedzkie mięso mielone. Wszystko
zgodnie z prawem, było prawidłowe zamówienie publiczne, dopuszczalny poziom
antybiotyków w mięsie nie został przekroczony, a samo mięso nie zostało
wycofane, będzie serwowane w szkolnej stołówce. Chodziło o zdrowie dzieci, z tego względu poświęcono importowi żywności z UE i spoza UE dwie strony w gazecie, choć krzykliwy nagłówek odnosił się tylko do Polski. Dwie strony to dużo. I duża szkoda, bo moim zdaniem nasz rynek ma
wiele do zaoferowania, a teraz ma brzydką reklamę.
Fakt jest jednak faktem - w szwedzkim mięsie jest mniej antybiotyków... 12 x mniej...
Fakt jest jednak faktem - w szwedzkim mięsie jest mniej antybiotyków... 12 x mniej...
Szwedzi w ogóle są bardzo ostrożni w
kwestii spożywania leków, a zwłaszcza antybiotyków. Mają chyba większa świadomość, że jeżeli
będą je brać przy każdej okazji to organizm się uodporni i może się
okazać, że kiedyś nie zadziała lek w danej sytuacji konieczny. Tej kwestii w ww. artykule poświęcono też sporo miejsca.
Jak bardzo jest to ważne
przekonałam się kilka lat temu, kiedy ciężko zachorowała moja kochana Mama, były tylko
2 antybiotyki, które mogły jej pomóc. Całe szczęście pierwszy podany okazał się
celnym strzałem, bo mama była w takim stanie, że nie wiadomo, czy dałaby radę
poczekać na efekty drugiego - w przypadku, gdyby pierwszy nie zadziałał.
Niedawno dowiedziałam się, że w Szwecji
ani lekarze, ani weterynarze nie otrzymują żadnych profitów od firm
farmaceutycznych, za przepisywanie ich leków. Są rozliczani z efektów swojej
pracy, czyli z tego, czy pacjent wyzdrowiał. Tym samym nie mają żadnego celu w
przepisywaniu niepotrzebnych leków ani ludziom, ani zwierzętom.
Jak tak sobie teraz o tym myślę,
to działalność firm farmaceutycznych w Polsce to trochę taka działalność
mafijna, rodem z Ojca chrzestnego -
przysługa za przysługę. Ty przepiszesz nasze leki, my ci zorganizujemy wakacje.
Aż dziw bierze, że żadnej zmianie w polityce: ani dobrej, ani złej to nie
przeszkadzało i nie przeszkadza. Może TO jest też dobry cel, dla którego
powinniśmy protestować, aby wymóc zmianę w prawie i zakazać tego podejrzanego
procederu.
Chodzi o nasze zdrowie i o
zaufanie do zawodu lekarza. Kiedy jesteśmy chorzy i w bezradności choroby
zwracamy się o pomoc do specjalisty to dobrze jednak byłoby mieć zaufanie, że
będzie on nas leczył, a nie wykorzystywał cynicznie naszą bezbronność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz