Szwecja, emigracja, północ, Piteå, Norrbotten, Laponia

środa, 8 lutego 2017

Jak wychować gwiazdę rocka

Jakiś czas temu byliśmy na koncercie w tutejszej akademii muzycznej. Plakat informujący o koncercie prezentował się tak:

...Więc całość zapowiadała się całkiem przyjemnie. Jednak po drodze dowiedziałam się, że to nie będzie po prostu koncert, ale egzaminy studentów... no i entuzjazm jakby lekko opadł.
Od razu pomyślałam, że będzie nuda, bo nie potrafiłam sobie wyobrazić jak można połączyć egzamin z bluesem.
Z krótkiego okresu, kiedy chodziłam do szkoły muzycznej i długiego kiedy chodziła tam moja siostra - pamiętam egzaminy jako stresujące przeżycie samotnego, młodego "artysty" (cudzysłowu używam z myślą o swojej osobie) siedzącego naprzeciwko komisji składającej się z kilku osób, o znudzonych minach, w myślach planujących, co i w jakiej kolejności zrobią po drodze do domu, jak już wreszcie stąd wyjdą.  
Nie przypominam też sobie, aby ktokolwiek z moich znajomych na egzamin przygotowywał cokolwiek, co byłoby innym gatunkiem niż muzyka klasyczna, w dodatku zazwyczaj samemu sobie nie wybierano tego, co się przygotowuje na egzamin, tylko było to narzucone przez nauczyciela. Koncerty dla publiczności były i owszem, ale już po egzaminach, repertuar klasyczny oczywiście (ewentualnie kolędy) i występowali na nich tylko najlepsi, czyli ci słabsi w ogóle nie mieli okazji doświadczyć jak to jest występować przed publicznością i sprawdzić się w takiej sytuacji.
Nie chcę tutaj deprecjonować muzyki klasycznej, przyznam również, że nie wiem, jak wyglądają egzaminy w akademiach muzycznych w Polsce, ale mam podejrzenia, że nie przyjmują one formy koncertu bluesowego otwartego dla publiczności.
Jak tam stałam i patrzyłam zachwycona na ten egzamin, to przyszła mi do głowy taka myśl, że nie dziwota, że Szwecja miała i ma gwiazdy światowego formatu w muzyce rozrywkowej, a my jakby... mniej...
Bo trzeba młodym ludziom dać szansę, aby korzystając ze zdobytego warsztatu już w czasie edukacji szli w kierunkach, które ich interesują. Na tym koncercie wszyscy zdawali egzamin. Każdy był w czymś dobry np. główny wokalista nie był moim zdaniem najlepszym muzykiem na scenie - on miał super osobowość i śmiałość komunikowania się z publicznością;  chłopak grający na klawiszach, jak zaśpiewał jedną piosenkę to mi ciarki przeszły po plecach - taki miał głos, choć widać było, że jest trochę nieśmiały, więc sam koncertu by nie poprowadził; drugi gitarzysta (na zdjęciu po waszej prawej stronie sceny) był jednością z gitarą, na której grał, śpiewał słabo i jakoś porywająco nie mówił jak jakiś kawałek zapowiadał, ale grał jak nikt inny!
Ich siłą było to, że każdy z nich w czymś był super. W zespole który ma odnieść sukces tak właśnie jest, że ktoś jest extra gitarzystą, ktoś ma osobowość sceniczną, a inny super śpiewa lub gra na klawiszach i każdy z nich jest do osiągnięcia przez zespół sukcesu niezbędny, i każdemu, edukacja muzyczna jest potrzebna. Potrzebne jest też to doświadczenie zagrania dla publiczności, zagrania muzyki, którą się czuje, a nie narzuconej.
Prowadzący mówił, że dla niego nauczyciele są jak rodzina tyle od nich dostał wsparcia i tyle czasu z nimi spędza. Jak bardzo różne jest to podejście w moim odczuciu od kontaktu uczeń-mistrz u nas.
Tak sobie też myślę, że stres tego egzaminu został wykorzystany również do pokonania tremy związanej z występami publicznymi, czyli przydał się do czegoś jeszcze.


A na perkusji grała dziewczyna!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz