Szwecja, emigracja, północ, Piteå, Norrbotten, Laponia
Biegóweczki
Dziś w świat pojechaliśmy na biegówkach.
Cały dzień sypał śnieg, przez co nie było słonecznie, czego akurat bardzo nie
lubię... Ale za to wieczorem mogliśmy wreszcie wybrać się na biegówki.
Postanowiłam sobie, że po pierwsze schudnę tutaj, a po drugie
nauczę się jeździć na nartach biegowych. T. jest w te klocki świetny, ale nie
mam sumienia trzymać go cały czas przy sobie, więc ćwiczę głównie sama, a potem
pokazuję mu, co mi się udało wskórać (co nie oznacza, broń Boże, że za każdym
razem – mam co pokazać, ale raz na jakiś czas się zdarzy) i pytam czy to o to
chodziło, czy coś jeszcze poprawić.
Dzisiaj miałam taki naprawdę
waleczny nastrój tzn. oczywiście nie chciało mi się wychodzić z ciepłego domku
na śnieg i wiatr, no i nie ukrywam, że kusiła mnie też perspektywa obejrzenia 6
odcinka The Crown (przy czym to jest u mnie stan całkowicie normalny, że nie
chce mi się wychodzić), ale byłam waleczna więc tym walecznym nastrojem pokonałam
– powiedzmy sobie wprost – baaardzo silną jednak chęć pozostania w domu…, na
kanapie…, z kocykiem u boku… i dodatkowo w zacnym towarzystwie królowej Elżbiety…
Do tras jest od nas ok. 15 min.
na piechotę, ale było tyle śniegu, że całą drogę jechaliśmy.
I tak mnie jakoś rozbawiła ta
droga i możliwość jechania ulicą, że pod koniec pierwszego okrążenia (zwykle
robię dwa tj. 5 km), patrząc na dziewczynę, która mijała mnie stylem łyżwowym,
zeszłam z mojego „toru” i postanowiłam, że też tak spróbuję (czyli już drugi
raz tego dnia opuściłam swoją strefę komfortu!!!).
Warto dodać w tym miejscu, że dotychczas
szurałam tylko po wytyczonych torach do stylu klasycznego i bałam
się jakkolwiek inaczej ruszyć nartami, bo prawdę mówiąc nie bardzo nad nimi panowałam ;)
Ale co się okazało? Nie bez
przyczyny styl ten nazywa się stylem łyżwowym! Walecznym nastrojem pokonałam (zawsze
jednak towarzyszący mi) strach. A jak zapomniałam o strachu to się okazało, że
fakt, że na łyżwach umiem jeździć nieźle - pomaga dość zasadniczo w stylu
łyżwowym i tak to sobie zasuwałam już do końca okrążenia.
Na ostatniej prostej jak zwykle
zdjęłam narty, bo nie dość, że jest ostro z górki to jeszcze nie ma możliwości
jechać prosto, a ja nie za bardzo umiem skręcać…
Dumnym krokiem zeszłam więc z
nartami w ręku. Opanowałam dwa style - klękajcie narody!
Tym sposobem po dzisiejszym dniu,
pozostała mi już tylko do opanowania umiejętność hamowania. To się moim
skromnym zdaniem też kiedyś może przydać, zwłaszcza jakbym nauczyła się lepiej skręcać
i chciała z tej ostatniej górki kiedyś zjechać i nie zderzyć się ze stojącym tuż za skrętem w prawo betonowym tunelem.
Ale wszystko po kolei. Najpierw trzeba
jeździć, żeby można było hamować ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz