Szwecja, emigracja, północ, Piteå, Norrbotten, Laponia

środa, 8 marca 2017

Bohaterki Dnia Codziennego

Pracowałam kiedyś z dziewczyną, która w mojej ocenie miała bardzo tradycyjną i też taką, powiedziałabym, wtłaczającą człowieka w jakieś sztywne i z góry określone ramy – wizję rodziny (łącznie z tym, że po ślubie trzeba obciąć włosy). Ja wizji rodziny nie miałam wtedy w ogóle, a i włosy miałam krótkie ;)

Wydaje mi się, że na początku naszej wspólnej pracy ona patrzyła na mnie (osobę niezamężną i nie marzącą o dzieciach) z lekką pogardą, a w najlepszym razie z góry, ja na nią z kolei z politowaniem. Ja zbywałam milczeniem jej opowieści o obiadkach u teściowej, ona pobłażliwymi uśmiechami moje opowieści o przygodach z koleżankami.

Nazwijmy tę osobę K.

Kiedy K. zaszła w ciążę chodziła do pracy do 8 miesiąca włącznie. Była w tym czasie prześladowana przez inną dziewczynę, której w ciąży nikt w pracy nie widział, gdyż (jak wiele innych osób u nas, żeby nie powiedzieć większość) poszła na zwolnienie lekarskie następnego dnia po zapłodnieniu. Dodam w tym miejscu, że ta osoba nie ukrywała, że wykorzystała okazję, nie mając ku temu szczególnych wskazań. K. nie traktowała ciąży jak choroby i nie uległa! 

Mi to z kolei uświadomiło, że jej postawa ma też wpływ na moje życie. Bo oczywiście wszyscy chcą, aby był przyrost naturalny, ale z drugiej strony nie mówi się o sytuacji młodych kobiet na rynku pracy. Nie mówi się głośno o tym, że pracodawcy boją się je zatrudniać z obawy, że jak zajdą w jedną ciążę, a potem w kolejną to tyle ich widzieli w pracy.

K. wróciła do pracy dość szybko, dokładnie tak, jak zaplanowała.

Trochę mi było smutno wtedy, bo musiałam przestać pracować z inną K., którą ogromnie polubiłam i w tym miejscu gorąco pozdrawiam!!!

Był to pierwszy rok, kiedy pojawiły się u nas urlopy tzw. tacierzyńskie. Mąż K. wziął taki urlop, aby opiekować się dzieckiem, kiedy żona wróci do pracy. K. nie wydzwaniała do niego co 10 minut. Więcej - ona prawie w ogóle nie dzwoniła, wychodząc ze słusznego założenia, że ma mądrego i pełnosprawnego męża, którego opieka nad własnym dzieckiem nie przerośnie.

Mam też inną koleżankę, która ma mocno (dla mnie nieraz szokująco mocno) feministyczne poglądy, ale jej mąż nie wziął urlopu ojcowskiego (w obu przypadkach mówimy o tych pierwszych, dwutygodniowych zaledwie urlopach). Nie poszedł na ten urlop, jak mi wytłumaczono, ze względów finansowych (bo on więcej zarabia). Tyle, że on zawsze będzie więcej zarabiał, bo jeśli nie będziemy z takich praw korzystać to sytuacja mężczyzn będzie nadal nieporównanie lepsza na rynku pracy.

Dla mnie przykre, w porównaniu tych sytuacji, jest to, że te dwie rodziny dzieli przepaść finansowa tzn. jeśli ktoś miałby się martwić obniżeniem (przez te 2 tygodnie) dochodów to już raczej K.

Dodam, że K. potrafiła (co mi zawsze imponowało) walczyć o podwyżki, o sprawiedliwe traktowanie i niezwykle rzadko chodziła na zwolnienia.

Dziękuję Ci K. za Twoją postawę. Jesteś moją bohaterką! Jesteś kobietą, która swoją postawą zmienia świat. Ja wierzę w siłę działań w mikroskali i w uświadamianie ludzi w zwykłych, codziennych sytuacjach.

Pamiętam, jak na jednym szkoleniu prowadzący zrobił przerwę i zaproponował: To może teraz dziewczyny zrobią herbatkę. Natychmiast zapytałam: a dlaczego dziewczyny? Zmieszał się strasznie, ale i zreflektował, zaczął pytać kto co pije i sam zrobił herbatkę (koniec końców byliśmy na jego terenie). To było banalne pytanie, ale myślę, że po tym pytaniu już nie rzucał w eter takich propozycji.

Kiedy byłam na innym szkoleniu mieliśmy się podzielić na grupy, wybrać lidera i coś tam razem stworzyć. W mojej grupie było 5 kobiet i 1 mężczyzna. Któraś z pań zaproponowała, że może pan zostanie liderem, bo jest pan tu takim rodzynkiem. Pan się uśmiechnął, ale zanim zdążył coś odpowiedzieć, ja powiedziałam, że się nie zgadzam. Wszyscy na mnie spojrzeli, a ja powtórzyłam: nie zgadzam się, aby ktoś tylko ze względu na to, że jest mężczyzną został liderem grupy. Czułam, że paniom otworzyły się oczy i wszystkie zagłosowały na mnie. Pan nie, ale też nie miał na kogo innego zagłosować i miał potem focha. No! Sorry!

Pamiętam też jeszcze jedną sytuację z pracy, kiedy do naszego pokoju przyszedł kolega ze swoim znajomym, który chciał świadczyć przewóz lotniczy, ale nie wiedział od czego ma zacząć. Wraz z moją koleżanką wszystko, po kolei im wytłumaczyłyśmy, na co ten nasz kolega powiedział: widzisz dziewczyny fajne i miłe i już wszystko wiesz. I też zareagowałam, że dziewczyny nie fajne, a profesjonalne i to dlatego wiecie już co i jak!

Ta historia z kolei przypomina mi o A. dla której dzieci były najpierw, a potem dopiero inne plany, dlatego też A. robiła aplikację mając już dwoje dzieci. A. wstawała o 4 rano, aby się uczyć, a potem wyprawić dzieci do szkoły i przyjechać do pracy.

Za swoją postawę w obronie koleżanki gnębionej przez przełożonego, A. nie dostała stanowiska, które się jej słusznie należało (dostał je ktoś, dzięki komu z tego wydziału odeszli w zeszłym roku wszyscy… odeszła nawet osoba, która przyszła od października na moje miejsce).

Również A. jest moją bohaterką, a dzięki rozmowom z nią nigdy nie zrezygnuję z mojego nazwiska i odradzam to moim koleżankom wychodzącym za mąż.

W naszym społeczeństwie wyjątkowo trudno jest być singlem, bo wybór, że wolę być szczęśliwa sama, niż nieszczęśliwa we dwoje, albo że nie chcę mieć dzieci - nie są wyborami powszechnie akceptowanymi. Zawsze człowiek naraża się na spotkaniach rodzinnych na strzał: a ty kiedy wychodzisz za mąż? Kiedy dziecko? Oczywiście, ci, którzy z troską te pytania zadają nie zapytają nigdy: jak tam w pracy, bo jeszcze by się okazało, że awans, albo co gorsza podwyżka.

Zresztą nie zawsze jest to wybór, ja np. wcale nie chciałam być sama, ale tak mi się życie ułożyło, że długo byłam. Myślę, że umiejętność bycia szczęśliwą wiąże się z umiejętnością podejmowania właściwych decyzji. Czasem taką decyzją jest decyzja, że z tym człowiekiem nie mogę być. A to nie jest łatwa decyzja. 

Bohaterkami są więc też moje przyjaciółki bez mężów i dzieci, albo z mężami, a bez dzieci, albo z dziećmi, a bez mężów (😃). Kobiety, które doskonale sobie radzą, które odnoszą sukcesy w swoich dziedzinach i realizują się: i w pracy, i hobby. Które mają odwagę samotnie przemierzać świat i się go nie boją. Są mądre, zaradne, wykształcone i silne.

Potrafią być szlachetnymi osobami w życiu codziennym, mają odwagę stanąć po stronie prawdy lub w czyjejś obronie, ale są też bohaterkami we własnych domach: potrafią kolanko w zlewie wymienić i żyrandol powiesić, i jeszcze tartę upieką.

Kocham Was dziewczyny i już nie mogę się doczekać naszych spotkań!!!

Przepraszam, że nie wspominam szczegółów wielu innych przykładów bohaterstwa na co dzień kobiet z mojego otoczenia. Nie jestem w stanie opisać wszystkiego, co mi się w tej chwili po kolei przypomina, bo i tak już dużo napisałam. 

Czasem nie potrafię się odnaleźć w hasłach z Manify i dlatego chciałabym dzisiaj docenić, te codzienne akty walki o prawa i szacunek dla siebie.

Jednocześnie dziękuję osobom, które odnajdują się w działaniach w makroskali, organizują i chodzą na protesty, Manify itp. Wszystkie te działania są nam potrzebne zarówno małe, jak i duże.

Wszystkie jesteście wspaniałe dziewczyny i bardzo Was szanuję.
Miłego świętowania!

p.s.
dla najwytrwalszych załączam obrazek, który mnie bardzo śmieszy. Można powiedzieć, że to też w temacie szacunku dla własnej pracy ;)


wtorek, 7 marca 2017

Pięknie jest

Ostatnio codziennie jest słonecznie + błękitne niebo i tak jest jakoś pięknie, że nie mam ochoty pisać. Chodzę tylko lub jeżdżę na biegówkach i fotografuję okolicę, a bardziej precyzyjnie mówiąc miejsca niedostępne w normalnych okolicznościach. Jestem już na tyle odważna, że objeżdżam po lodzie wyspy na zatoce i zaglądam w miejsca, których jak lód stopnieje, nie będę widywała.

I jednocześnie spieszę się z tym oglądaniem, bo myślę, że po powrocie z Polski już tego nie zastanę, czyli zostały mi tylko 2 tygodnie podziwiania tych cudów ;)

Poza tym także w mieście jest teraz piękne zjawisko. Mamy kilka stopni na minusie i pełne słońce. W tych warunkach śnieg na drzewach zamienił się w lód. Było zbyt ciepło, aby pozostał śniegiem, a jednocześnie zbyt zimno, aby mógł się roztopić i spłynąć. Dzięki temu każde drzewo wygląda, jakby było oblepione szkłem. Łatwo sobie wyobrazić, jakie to robi wrażenie w świetle słońca. I połyskują tak całe drzewa (łącznie z pniami). Nie mogę się na to po prostu napatrzeć.

Zachęcam do oglądania zdjęć przy muzyce.





Widoczne na tym zdjęciu wysepki objeżdżamy


I jeszcze wczorajszy zachód słońca, wieczorna mgła...
i T. w swoim żywiole (uważam, że jeździ nieprzyzwoicie dobrze, co mnie jako początkującego narciarza: raz zachwyca, a raz frustruje)


Z wieczorną mgłą... chyba nigdy wcześniej nie widziałam mgły zimą...



niedziela, 26 lutego 2017

Work-life balance

„Każdy by chciał pracować 500 metrów od domu. Chodzić do pracy pieszo, wpadać do domu na drugie śniadanie, po pracy uprawiać z dziećmi ogródek i razem gotować kolację. Ale z punktu widzenia PKB lepiej jest, jeżeli pracuje pan 50 kilometrów od domu. Wtedy masę czasu i pieniędzy pochłaniają dojazdy. Żywi się pan oczywiście na mieście. [...] Z dziećmi siedzi płatna opiekunka, ogródkiem musi się zajmować ogrodnik. A w dodatku chętnie bierze pan nadgodziny, albo drugą pracę, bo wciąż brakuje panu na to wszystko pieniędzy. [...] 
A przecież kiedy [...] całe nasze życie zostanie sprowadzone do zarabiania i wydawania pieniędzy, staniemy się najbardziej nieszczęśliwymi, najbardziej samotnymi i absurdalnymi stworzeniami na świecie”. 
(prof. Z. Bauman)

Nie wiem, czy prof. Bauman był na naszej Północy, ale T. pracuje 5 min. rowerkiem od domu i wpada na lunch prawie codziennie, kolacje przygotowujemy sobie razem i mamy czas, aby kilka razy w tygodniu uprawiać sport. Ja często rano chodzę na łyżwy, na lodowisko tuż obok, albo na spacery wzdłuż wybrzeża (obecnie po zamarzniętym morzu). To wszystko rzeczywiście stanowi przyjemną jakość życia i odmianę dla nas, ale na pewno jest też kwestią wielkości miasta. W małym mieście wszędzie jest blisko, ale i atrakcji, i możliwości zawodowych mniej.

Jednakowoż Szwecja bardzo dba o jakość życia i zadowolenie mieszkańców, co ma odzwierciedlenie w różnych pomysłach dotyczących pracy i stosowania work-life balance w praktyce.

Kiedy T. się tu przeprowadzał, na dzień, w którym przewoził swoje rzeczy wziął urlop na przeprowadzkę (pracownikom przysługuje dodatkowy jeden dzień płatnego urlopu na przeprowadzkę).

Wczoraj przyszedł wcześniej z pracy, żeby iść na narty, bo w tym tygodniu jeszcze nie brał wellness hour (czyli płatnej godziny na sport). W poprzednim miejscu pracy przysługiwała mu tylko jedna taka godzina, tutaj może skorzystać z dwóch tygodniowo. I faktycznie wykorzystuje je na sport. Czasem też w ten sposób przedłuża sobie przerwę na lunch i idziemy wtedy razem na spacer. Kiedyś wrócił wcześniej, ale mi się nie chciało wychodzić, więc powiedział, że OK, ale on musi iść, bo wziął godzinę na sport... i poszedł pobiegać.

Na zachodzie Szwecji testowany jest sześciogodzinny dzień pracy (oczywiście przy zachowaniu dotychczasowego wynagrodzenia). Zaczęło się od domów opieki i szpitali, później wprowadziły go tamtejsze urzędy. Jednak nie tylko sektor państwowy wprowadza tę zmianę np. w centrach serwisowych Toyoty w Göteborgu system taki obowiązuje od ponad 10 lat, dyrektor zarządzający firmy i pomysłodawca wprowadzenia tam 6-godzinnego dnia pracy uważa, że dawniej klienci byli niezadowoleni z długiego czasu oczekiwania, podczas gdy pracownicy byli zestresowani, zmęczeni i popełniali błędy. Teraz pomyłek jest mniej i mniej też pracownicy korzystają ze zwolnień lekarskich. Na północy, w szpitalu w Umeå na kilku oddziałach też funkcjonuje sześciogodzinny dzień pracy.

Wszyscy twierdzą zgodnie, że brak równowagi między pracą, a życiem prywatnym nie jest dobry dla nikogo - krótszy dzień pracy zwiększa wydajność, przy jednoczesnym zmniejszeniu rotacji pracowników.

Pamiętam jak moja przyjaciółka zaczęła pracować na 1/2 etatu i była bardzo zadowolona z faktu, że zimą wychodzi z pracy, kiedy jest jeszcze widno i ma czas na robienie wielu rzeczy po południu. Co więcej uważała, że w zasadzie ilość spraw, które jest w stanie zrobić pracując na 1/2 etatu - jest porównywalna do tej z czasów, kiedy pracowała 8 godzin, bo teraz jak przychodzi do pracy to wykonuje ją szybko i sprawnie, bez przerw na kawkę, obiadków i rozmów z kolegami z pracy.

Wiem, że od tego newsa nie ucieknę i muszę powiedzieć Wam, że Szwecja idzie w kierunku zadowolenia pracowników jeszcze dalej. Tym razem to pomysł radnego z północy, z miasteczka nie tak daleko od nas (widać szalonych polityków nigdzie nie brakuje). Proponuje on, aby wprowadzić dodatkową godzinną przerwę na... seks. Koleżanki podesłały mi linki opisujące skąd ten pomysł, które załączam ;)


czwartek, 23 lutego 2017

Tłusty... czwartek?

W tłusty czwartek się swawoli,
później czasem brzuszek boli.

Dziś w Polsce Tłusty czwartek. Pozdrawiam cieplutko wszystkich zajadających się pączkami.

Pomimo mojej słabości do słodyczy – nie tęsknię za tym dniem, zresztą od lat już obchodziłam Tłustą środę, bo w środy przed Tłustym czwartkiem pączki są po prostu lepsze. W Tłuste czwartki piekarnie sprzedają wyroby pieczone od tygodnia. W tym względzie rozczarowała mnie nawet moja ulubiona piekarnia „Grzybki”, w której pewnego roku kupiłam stare, suche pączki (a stałam w deszczu, w kolejce, która zaczynała się na zewnątrz) to właśnie od tego czasu kultywuję tradycję Tłustej środy, co i Wam polecam.

W minionym roku Tłustą środę obchodziłam również przez cały lipiec i część sierpnia, kiedy to remont linii tramwajowej w kierunku pętli Okęcie spowodował u mnie przyrost masy ciała o 4 kg. Wtedy faktycznie zaczęło się od pączków, po jakimś czasie z pączków tradycyjnych przerzuciłam się na pączki z wiśnią, potem z jagodami, następnie na babeczki serowe, a po jakimś czasie asortyment piekarni Putka (znajdującej się tuż przy przystanku autobusowym linii „Z”) znałam na wyrywki i chętnie doradzałam zastanawiającym się klientom w kolejce.

No! To tyle słodkich wspomnień z pięknej Warszawy.

Widzicie więc, że nie jestem jakoś szczególnie przywiązana do nazwy dnia, z tego względu nie przeszkadza mi w ogóle fakt, że w Szwecji Tłusty czwartek obchodzony jest nie w czwartek, ale we wtorek. Wydaje mi się to nawet bardziej logiczne, bo skoro karnawał trwa do środy, to po co go żegnać już we czwartek, czyli tydzień wcześniej?

W Szwecji tego dnia (tak samo zresztą, jak przez cały karnawał) je się semle. Z tego względu Tłusty wtorek (po szwedzku Fettisdag) nazywa się tu też często dniem semli (Semmeldag). Semlę opisałabym, jako mało słodkiego ptysia, wypełnionego masą migdałową i odrobiną bitej śmietany (trochę tak jakby ktoś słodkie nadzienie włożył w zwykłą bułkę). Osobiście nie lubię 😒.

Poguglałam trochę i znalazłam info, że Tłusty czwartek ma genezę w czasach pogańskich kiedy to w ten dzień żegnało się zimę, czyli jednak nie karnawał, a zimę! Pewnie dlatego w Szwecji jest Tłusty wtorek, bo żegnamy tylko karnawał. Zimy nie żegnamy, co doskonale widać za moim oknem.


p.s.
A w Norwegii Tłusty czwartek wypada w niedzielę :)

poniedziałek, 13 lutego 2017

Odwiedziny!!!

My tu gadu - gadka, a tu wielkim krokami zbliżają się pierwsze odwiedziny z Polski. Wszystko gotowe czeka:


Lodowisko przygotowane:


Pogoda piękna. No... może nawet zbyt piękna, bo +10C, T. uważa, że to katastrofa ekologiczna, co się dzieje w tym roku, a ja się z niego śmieję, że jak chciał zimę, to trzeba się było do Warszawy przeprowadzić, a nie na północ Szwecji.
Ale nie ma strachu - śnieg zamówiliśmy od czwartku. Ma być nowy i ładny, na nasze wycieczki na biegówkach po okolicy.


 No i przede wszystkim ja czekam :)


Przyjemnej podróży Edyta!!!
Do zobaczenia jutro!!!
Vi ses i morgon!!!



niedziela, 12 lutego 2017

Kościół powszechny

Część z Was wie, część pewnie nie, że jestem wierząca. Moi niewierzący przyjaciele mówią, że jestem kościółkowa i to określenie też lubię.
Kraje skandynawskie są przez Kościół katolicki traktowane jako kraje misyjne. Dla katolika oznacza to tyle, że musi podjąć pewien trud i poszukiwania, aby odnaleźć "swój" kościół. W okolicy Piteå (gdzie mieszkam) katolicy wynajmują budynek kościoła luterańskiego (zwanego tutaj kościołem szwedzkim), do którego raz w miesiącu przyjeżdża ksiądz katolicki odprawić mszę świętą.
Pan Bóg wie zapewne, że trochę może wystawić moją wiarę na próbę, bo kiedy byłam w listopadzie to msza tutaj została odprawiona w sobotę, przed moim przyjazdem, a w lutym w ogóle nie ma jej w planie.
Przy okazji pobytu w Skellefteå odszukaliśmy istniejący tam kościółek katolicki. Był na absolutnym końcu miasta, kawałek za salą dla Świadków Jehowy. Lokalizacja trochę pokazuje popularność tego wyznania wśród ludów tubylczych.
W internetach napisali, że pracuje w nim ksiądz o znajomo brzmiącym nazwisku Żmuda (Andrzej Żmuda). Mszę jednak odprawił ksiądz Szwed (gdzie Szwed to narodowość, nie nazwisko) i całość oczywiście była po szwedzku. Gdyby odprawiał Polak też z resztą byłaby po szwedzku, ale chodzi o to, że ja jeszcze tu, na dalekiej północy nikogo z Polski nie spotkałam, a chciałabym spotkać...
Zatem dzisiaj pierwszy raz byłam tutaj w kościele katolickim. Trochę to było dziwne przeżycie, nie znałam pieśni (poza Agnus Dei, które śpiewano po łacinie), a czytania i ewangelię przeczytałam sobie w komórce, z aplikacji. Nie znam szwedzkiego na tyle, abym mogła zrozumieć bez tej pomocy.
Kościółek jest mały, ale za to pewnie wspólnota stała skoro mają swój własny budynek. Wyglądali na bardzo przyjemną, międzynarodową mieszankę (na pewno byli przedstawiciele co najmniej 3 kontynentów), której widok uzmysławia, co oznaczają wypowiadane podczas każdej mszy świętej słowa wyznania wiary: wierzę (...) w święty Kościół powszechny. Powszechny, czyli dla wszystkich, dla każdego człowieka, bez wyjątku.
Kościół choć mały, wypełnił się do ostatniego miejsca.
Tym razem nie mogliśmy, ale następnym zostaniemy na kawkę po mszy - to się trochę poznamy z ludźmi. Spotkania w sali przy kościele, po mszy to zwyczaj, który bliższy jest chyba jednak kościołom protestanckim, gdzie jest on normą, ale ta mała wspólnota też go ma, co na pewno jeszcze ich zbliża.

pierwszy kościół katolicki, w którym byłam w Szwecji
Polacy w tym kościele bez wątpienia byli, bo przy wejściu wisi portret JPII z napisem po polsku: pamiątka beatyfikacji.
Przy okazji dowiedziałam się też, że największy przyrost wiernych tutejszy Kościół katolicki zanotował po pielgrzymce Jana Pawła II w 1989 r. Ciekawa jestem, czy są już jakieś statystyki po ubiegłorocznej wizycie papieża Franciszka :)