Szwecja, emigracja, północ, Piteå, Norrbotten, Laponia

czwartek, 9 lutego 2017

Enjoy the sunshine!

Od wczoraj bardzo u nas zimno. Górale powiadają, że to chłodne powietrze znad Polski przybyło na daleką północ, tak jak ten smog do STHMu  ;)
Dziś robiłam fotki ryzykując odmrożenie rąk. Świat w kolorze białym jest piękny.











Aha i wiadomość dnia: facebook mnie znalazł... wie, że mieszkam w Piteå:


 ...tyle dobrze, że miał dla mnie dobrą nowinę: jutro słońce! A jak jest słonecznie i mroźnie, to świat wygląda jak na zdjęciach poniżej. Biorą one udział w konkursie na fb i możecie je lajkować!

https://www.facebook.com/events/1253295611428038/1261583537265912/?notif_t=like&notif_id=1486498473278802





środa, 8 lutego 2017

Jak wychować gwiazdę rocka

Jakiś czas temu byliśmy na koncercie w tutejszej akademii muzycznej. Plakat informujący o koncercie prezentował się tak:

...Więc całość zapowiadała się całkiem przyjemnie. Jednak po drodze dowiedziałam się, że to nie będzie po prostu koncert, ale egzaminy studentów... no i entuzjazm jakby lekko opadł.
Od razu pomyślałam, że będzie nuda, bo nie potrafiłam sobie wyobrazić jak można połączyć egzamin z bluesem.
Z krótkiego okresu, kiedy chodziłam do szkoły muzycznej i długiego kiedy chodziła tam moja siostra - pamiętam egzaminy jako stresujące przeżycie samotnego, młodego "artysty" (cudzysłowu używam z myślą o swojej osobie) siedzącego naprzeciwko komisji składającej się z kilku osób, o znudzonych minach, w myślach planujących, co i w jakiej kolejności zrobią po drodze do domu, jak już wreszcie stąd wyjdą.  
Nie przypominam też sobie, aby ktokolwiek z moich znajomych na egzamin przygotowywał cokolwiek, co byłoby innym gatunkiem niż muzyka klasyczna, w dodatku zazwyczaj samemu sobie nie wybierano tego, co się przygotowuje na egzamin, tylko było to narzucone przez nauczyciela. Koncerty dla publiczności były i owszem, ale już po egzaminach, repertuar klasyczny oczywiście (ewentualnie kolędy) i występowali na nich tylko najlepsi, czyli ci słabsi w ogóle nie mieli okazji doświadczyć jak to jest występować przed publicznością i sprawdzić się w takiej sytuacji.
Nie chcę tutaj deprecjonować muzyki klasycznej, przyznam również, że nie wiem, jak wyglądają egzaminy w akademiach muzycznych w Polsce, ale mam podejrzenia, że nie przyjmują one formy koncertu bluesowego otwartego dla publiczności.
Jak tam stałam i patrzyłam zachwycona na ten egzamin, to przyszła mi do głowy taka myśl, że nie dziwota, że Szwecja miała i ma gwiazdy światowego formatu w muzyce rozrywkowej, a my jakby... mniej...
Bo trzeba młodym ludziom dać szansę, aby korzystając ze zdobytego warsztatu już w czasie edukacji szli w kierunkach, które ich interesują. Na tym koncercie wszyscy zdawali egzamin. Każdy był w czymś dobry np. główny wokalista nie był moim zdaniem najlepszym muzykiem na scenie - on miał super osobowość i śmiałość komunikowania się z publicznością;  chłopak grający na klawiszach, jak zaśpiewał jedną piosenkę to mi ciarki przeszły po plecach - taki miał głos, choć widać było, że jest trochę nieśmiały, więc sam koncertu by nie poprowadził; drugi gitarzysta (na zdjęciu po waszej prawej stronie sceny) był jednością z gitarą, na której grał, śpiewał słabo i jakoś porywająco nie mówił jak jakiś kawałek zapowiadał, ale grał jak nikt inny!
Ich siłą było to, że każdy z nich w czymś był super. W zespole który ma odnieść sukces tak właśnie jest, że ktoś jest extra gitarzystą, ktoś ma osobowość sceniczną, a inny super śpiewa lub gra na klawiszach i każdy z nich jest do osiągnięcia przez zespół sukcesu niezbędny, i każdemu, edukacja muzyczna jest potrzebna. Potrzebne jest też to doświadczenie zagrania dla publiczności, zagrania muzyki, którą się czuje, a nie narzuconej.
Prowadzący mówił, że dla niego nauczyciele są jak rodzina tyle od nich dostał wsparcia i tyle czasu z nimi spędza. Jak bardzo różne jest to podejście w moim odczuciu od kontaktu uczeń-mistrz u nas.
Tak sobie też myślę, że stres tego egzaminu został wykorzystany również do pokonania tremy związanej z występami publicznymi, czyli przydał się do czegoś jeszcze.


A na perkusji grała dziewczyna!

czwartek, 2 lutego 2017

Biegóweczki

Dziś w świat pojechaliśmy na biegówkach. Cały dzień sypał śnieg, przez co nie było słonecznie, czego akurat bardzo nie lubię... Ale za to wieczorem mogliśmy wreszcie wybrać się na biegówki. 

Postanowiłam sobie, że po pierwsze schudnę tutaj, a po drugie nauczę się jeździć na nartach biegowych. T. jest w te klocki świetny, ale nie mam sumienia trzymać go cały czas przy sobie, więc ćwiczę głównie sama, a potem pokazuję mu, co mi się udało wskórać (co nie oznacza, broń Boże, że za każdym razem – mam co pokazać, ale raz na jakiś czas się zdarzy) i pytam czy to o to chodziło, czy coś jeszcze poprawić.

Dzisiaj miałam taki naprawdę waleczny nastrój tzn. oczywiście nie chciało mi się wychodzić z ciepłego domku na śnieg i wiatr, no i nie ukrywam, że kusiła mnie też perspektywa obejrzenia 6 odcinka The Crown (przy czym to jest u mnie stan całkowicie normalny, że nie chce mi się wychodzić), ale byłam waleczna więc tym walecznym nastrojem pokonałam – powiedzmy sobie wprost – baaardzo silną jednak chęć pozostania w domu…, na kanapie…, z kocykiem u boku… i dodatkowo w zacnym towarzystwie królowej Elżbiety…

Do tras jest od nas ok. 15 min. na piechotę, ale było tyle śniegu, że całą drogę jechaliśmy. 

I tak mnie jakoś rozbawiła ta droga i możliwość jechania ulicą, że pod koniec pierwszego okrążenia (zwykle robię dwa tj. 5 km), patrząc na dziewczynę, która mijała mnie stylem łyżwowym, zeszłam z mojego „toru” i postanowiłam, że też tak spróbuję (czyli już drugi raz tego dnia opuściłam swoją strefę komfortu!!!).

Warto dodać w tym miejscu, że dotychczas szurałam tylko po wytyczonych torach do stylu klasycznego i bałam się jakkolwiek inaczej ruszyć nartami, bo prawdę mówiąc nie bardzo nad nimi panowałam ;)

Ale co się okazało? Nie bez przyczyny styl ten nazywa się stylem łyżwowym! Walecznym nastrojem pokonałam (zawsze jednak towarzyszący mi) strach. A jak zapomniałam o strachu to się okazało, że fakt, że na łyżwach umiem jeździć nieźle - pomaga dość zasadniczo w stylu łyżwowym i tak to sobie zasuwałam już do końca okrążenia.

Na ostatniej prostej jak zwykle zdjęłam narty, bo nie dość, że jest ostro z górki to jeszcze nie ma możliwości jechać prosto, a ja nie za bardzo umiem  skręcać…

Dumnym krokiem zeszłam więc z nartami w ręku. Opanowałam dwa style - klękajcie narody!

Tym sposobem po dzisiejszym dniu, pozostała mi już tylko do opanowania umiejętność hamowania. To się moim skromnym zdaniem też kiedyś może przydać, zwłaszcza jakbym nauczyła się lepiej skręcać i chciała z tej ostatniej górki kiedyś zjechać i nie zderzyć się ze stojącym tuż za skrętem w prawo betonowym tunelem.

Ale wszystko po kolei. Najpierw trzeba jeździć, żeby można było hamować ;)


niedziela, 29 stycznia 2017

Jadę, jadę w świat sankami :)

Dzisiaj znów wybraliśmy się na sanki. Tym razem na dłużej, objechaliśmy całą zatokę. Zawsze wydawało mi się, że nad morzem jest lepiej latem, ale zima tutaj ma swój urok. Od dziś czynna też jest kawiarnia na brzegu!
Oto kilka naszych fotek:

Mapa pokazuje trasy
 


Miejsce dla tych, którzy chcą odpocząć lub schronić się przed wiatrem
A tutaj kilka ujęć lodu, za pierwszym razem ten widok potrafi przestraszyć, ale potem widzisz maszyny do odśnieżania i myślisz sobie: przecież nie jestem aż taka ciężka, skoro pod nimi nie pęka to może i pode mną wytrzyma.
Sanki niczym statek kosmiczny







tu widać nawet bąbelki powietrza


A to dzisiejsza perełka:



Widok takich pojazdów zaparkowanych przed domem też już mnie nie dziwi.




.

środa, 25 stycznia 2017

Spotkanie wspólnoty mieszkaniowej

Dzisiaj idziemy na spotkanie wspólnoty. Dostaliśmy rozliczenia finansowe za zeszły rok, a także „Instrukcję do mieszkania” (powinni ją byli przynieść pół roku temu kiedy T. się wprowadzał). Instrukcja omawia główne zasady obowiązujące na osiedlu. Poza tak przydatnymi, jak liczba i wielkość znajdujących się tu mieszkań – są też bardziej praktyczne rady:
  • co robić w przypadku, gdy chce się zorganizować przyjęcie (kogo poinformować, absolutnie nie włączać głośno muzyki, a jeśli ktoś hałasuje nocą, to aby najpierw pójść do niego, zapukać i porozmawiać z człowiekiem, a dopiero kiedy to nie przyniesie efektu – zadzwonić po policję);
  • w przypadku posiadania psa lub kota, należy bezwzględnie dbać o czystość, gdyż wiele osób jest uczulonych na te zwierzęta, jak również nigdy nie wyprowadzać psa bez smyczy (niezależnie w dzień, czy w nocy… zwłaszcza, że noce są tu dłuższe od dni);
  • jest wreszcie instrukcja do pralni (z jakich sprzętów się składa, jak rezerwować oraz żeby zawsze po sobie sprzątać np. czyścić filter w suszarce – to zdaje się jest jakiś problem, bo na suszarce też jest kartka przypominająca o tym obowiązku);
  • na parkingach dla mieszkańców są kable umożliwiające podłączenie do prądu i rozgrzanie silnika/akumulatora. Jest więc w „Instrukcji do mieszkania” instrukcja – jak długo rozgrzewać silnik auta w zależności od temperatury na zewnątrz (gdybyście też nie wiedzieli jak długo to robić załączam zdjęcie z „Instrukcji…” ute temperatur=temp. na zew., tim=godzina):


  • nasza wspólnota, jak się okazuje, ma zwyczaj, aby w czynie społecznym, raz w roku, wspólnie posprzątać osiedle, a potem pogadać z sąsiadami przy kawce (data zdaje się jest zmienna, bo nie podali);
  • za najbardziej przydatną informację uznaję omówienie zasad recyklingu, bo jak pierwszy raz poszłam wyrzucić śmieci to wyrzuciłam wszystko poza „ogólnymi” śmieciami ;)


O zasadach obowiązujących na osiedlu dowiedzieliśmy się co nieco także wcześniej, z kartki świątecznej od wspólnoty. Wtedy uświadomiono nas m. in.:
  • żeby nie wylewać tłuszczu do zlewu, bo zapychają się rury i że tłuszcz zamiast tego, należy wlewać do plastikowej butelki, a kiedy się zapełni wyrzucać do „ogólnych” śmieci; 
  • że w piwnicy w pralni jest skrzynka, do której należy wrzucać tematy do rozważenia na kolejnym spotkaniu zarządu; 
  • że nie ma „gospodarza domu” więc kiedy kto może i czuje potrzebę, niech odśnieża i posypuje piaskiem... T. na ten przykład – natychmiast po przeczytaniu kartki poczuł taką potrzebę – wstał, ubrał się i poszedł odśnieżać :)

poniedziałek, 23 stycznia 2017

Ruch to zdrowie!

Przed moim wyjazdem stąd w grudniu - na zatoce tuż obok nas zrobiono ogromną ślizgawkę. Bałam się nawet patrzeć na wielkie spychacze, które jeździły po lodzie i odsuwały śnieg, już nie wspominając o wchodzeniu na lód. Było to w weekend po tygodniu, kiedy temp. była przez jakieś 2-3 dni na plusie. W kolejnym tygodniu temperatury w Pitea spadły i ogłoszono, że "ścieżka zdrowia" jest w tym roku już czynna i że władze miasta zachęcają do korzystania i ruchu na świeżym powietrzu. Mój kolega zażartował, że może na tym polega tajemnica małego zaludnienia tych rejonów - po prostu liczbę mieszkańców sprawdza się wiosną ;)
Zatoka wygląda jak ogromne jezioro, przy brzegach lód jest trochę popękany, ale kogo by to zraziło:
Główne wejście jest bardziej zachęcające, więc mieszkańcy faktycznie ruszyli na ścieżkę zdrowia: pieszo, na łyżwach, na nartach, z dziećmi i z psami na spacerek:


Podstawowym środkiem do poruszania się po zatoce są jednak sanki. Inne niż u nas, tutaj służą do poruszania się również po mieście zimą. Różnica polega też na tym, że nie siedzi się na nich tylko stoi; jadąc jak na hulajnodze oraz na tym, że tutejsze są przystosowane także dla dorosłych. Zwłaszcza sprawne, starsze osoby z nich korzystają np. robiąc zakupy.
Na zdjęciu wypożyczalnia sanek. Coś jak u nas rowery miejskie, z tą różnicą, że wypożycza się sanki po prostu je biorąc. Nie trzeba się rejestrować, ani uiszczać żadnych opłat.

W sekrecie powiem Wam, że teraz tzn. po powrocie też się odważyłam. Byliśmy na sankach i jeździliśmy po morzu!!!